piątek, 21 marca 2014

Fanfic III cz.1

Przedstawiam Wam o to kolejny owoc mojej pracy, a raczej nagłego przypływu weny, która przychodzi tylko kiedy ma ochotę (╥﹏╥) Nie mam pojęcia jak mi to wyszło, pisałam pod wpływem chwili, więc z góry proszę o wybaczenie C: Wyjdą z tego chyba 2 części, ale na razie nie jestem pewna. Enjoy!


Był zimny październikowy wieczór. Kupcy zamykali swoje stragany, dzieci wracały do domów, a kawiarenki  pustoszały. Życie towarzyskie w mieście powoli zamierało.
Jednak nie dla wszystkich.
Żwirowaną drogą, okryty grubym płaszczem i z teczką pod pachą szedł młody, około dwudziestoletni chłopak. Miał kruczoczarne włosy i bystre spojrzenie. Dreptał nerwowo uważnie obserwując otoczenie. Dopiero, gdy rozejrzał się dookoła, a ostatnia dorożka zniknęła za zakrętem, skręcił w boczną uliczkę między obdartymi kamienicami, które lata swojej świetności miały za sobą. Dla przeciętnego obserwatora wydawać by się mogło, iż był to ślepy zaułek. Wprawne oko od razu dostrzegało jednak sprytnie ukryte za warstwami bluszczu drzwi. Chłopak ostatni raz obejrzał się za siebie i zapukał w nie wcześniej ustalonym kodem. Po minucie czekania drzwi delikatnie się rozwarły.
-Szewc już nieczynny –wyjrzał ktoś ze środka.
-O obuwie martwić się nie muszę –odpowiedział uśmiechnięty.
Gospodarz okazał się być starszym człowiekiem z bujną  siwą brodą. Odwzajemnił uśmiech i wpuścił przybysza do środka. Była to niewielka, jednak przytulnie urządzona suterena. Po środku największego pokoju było ustawionych wiele krzeseł, na których usadowieni byli młodzi ludzie. Dla wszystkich nie starczyło miejsc, więc niektórzy stali lub siedzieli na podłodze.
-Przepraszam za spóźnienie, ale mnie legitymowali –oznajmił zebranym.
-Nic się nie stało, zajmij jakieś wolne miejsce –powiedział ciepłym tonem blondyn, na którego była skupiona uwaga wszystkich –a więc, tak jak wspominałem, dziś urządzimy sobie kącik poezji polskiej –wstał, a w jego szmaragdowe oczy, podobnie jak wielu innym, zalśniły z ekscytacji, jak komuś, kto zrywa zakazany owoc –kto chciałby nam przedstawić swoje wiersze?

                                                                     ***
Wszyscy brali aktywny udział w spotkaniu. Recytowali swoje wiersze z pasją i emocjami. Trwało ono kilka godzin, a księżyc był już wysoko na niebie, gdy powoli rozchodzili się do domów.  
-Pamiętajcie, że zostało jeszcze tylko trzydzieści minut do godziny policyjnej –ostrzegł zielonooki blondyn, przewodniczący całego spotkania. Tylko niektórzy wracali do siebie, wiedzieli bowiem, jakie niebezpieczeństwo czeka ich po włóczeniu się nocą po mieście. Starszy mężczyzna,  właściciel sutereny, pozwolił reszcie przeczekać tu do rana. Młodzieniec z kruczoczarnymi włosami również zostawał. Rozdano im koce, a każdy zrobił sobie posłanie na podłodze. 
Chłopak układał się już do snu, gdy zauważył snop światła wychodzący przez uchylone drzwi sąsiedniego pokoju. Dochodziła już północ i zastanawiało go, kto może pracować o tak późnej porze. Jako, iż od urodzenia był ciekawskim człowiekiem, ostrożnie, tak, by nikogo nie obudzić, wstał i na palcach podszedł do drzwi i zajrzał przez otwór do środka. Tak jak przypuszczał,  był to ich wykładowca. Siedział pochylony nad jakimiś papierzyskami i pisał coś zawzięcie. 
-Nie powinien pan iść już spać? –spytał nieśmiało. Tamten odwrócił się znad dokumentów zaskoczony, jednak po chwili uśmiechnął się ciepło. 
-Niestety, to nie ode mnie zależy –westchnął –muszę  to wypełnić na jutro. A poza tym, nie mów do mnie per 'pan'. Dziwnie się wtedy czuje. Feliks jestem –wyciągnął dłoń na powitanie.
-Stanisław –uścisnął  mu dłoń –pomóc pa... ci w czymś? 
-W sumie... –spojrzał na stos piętrzących się papierzysk –znam cię już trochę i wiem, że szpiegiem nie jesteś –uśmiechnął się –mógłbyś mi pomóc w wypełnianiu tego według wzoru –położył  przed nim kilka kartek. Tamten usiadł na taborecie i ochoczo zabrał się do pracy. Jednak jako, iż był to człowiek bystry, już po pierwszej stronie zorientował się, co czyta.
-Jesteś z Białymi? ((Stronnictwo Białych ~wyguglować~)) -wyszeptał z niedowierzaniem. 
-Hah, wiedziałem,  że pewnie od razu się domyślisz. A więc – co ci będę się wypierał, tak, należę do nich. Nie popieram rozwiązywania wszystkiego przemocą. Wystarczająco nasz naród wycierpiał przez te wszystkie stulecia, żeby teraz znów przechodzić przez to samo.
-A-ale nic nie robiąc nigdy nie zdobędziemy niepodległości! –lekko podniósł głos, ale w porę się opanował.
-Robienie czegoś nie oznacza od razy walki zbrojnej.  Prawdziwą umiejętnością jest niedoprowadzenie do niej.
Stanisław uśmiechnął się kwaśno.
-Skoro tak uważasz…
-To, że na razie nie chcę powstania, nie oznacza, że nie walczę. Robię to cały czas. Choćby przez organizowanie takich spotkań.
-Rozumiem co masz na myśli –westchnął – chciałbym się urodzić w czasach wolnej Polski. To co teraz jest to jakiś sztuczny, marionetkowy twór… Ciekawe, czy dożyję tych czasów, kiedy znów będzie jak kiedyś... –zamyślił się smutno, a zaraz potem znów wrócił do pracy nie kontynuując rozmowy.
Feliks chwilę mu się przyglądał. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Doszedł do wniosku, że ma on całkowitą rację. Najbardziej jednak ukuło go w serce to, że to dotyczyło właśnie jego.

 Nawet sam nie wiedział, czym się stał. Jako personifikacja nie miał już praw. To on był tym sztucznym, marionetkowym tworem. Pół-człowiekiem, egzystującym jakimś dziwnym prawem. Spojrzał jeszcze raz na młodzieńca pełnego energii i werwy z zapałem wypełniającego dokumenty. Żył   wiarą w lepsze jutro. Feliks zazdrościł mu. To był jeden z tych momentów, w których czuł się naprawdę bezsilny. Czasami wątpił, czy uda mu się kiedyś odzyskać niepodległość. Starał nie dopuszczać takich myśli do jego głowy, jednak one wciąż wracały jak bumerang. 
Była już około pierwsza w nocy. Mimo, iż miał jeszcze sporo pracy, senność nie dawała za wygraną. Literki rozmazywały się przed jego oczami, a on marzył już jedynie o pójściu spać. Postanowił, że krótka drzemka nic złego nie zrobi.

                                                                     ***
Przetarł leniwie oczy. Jasne promienie słońca skradające się do pomieszczenia przez małe okienko pod sufitem upewniło go, iż krótka drzemka w rzeczywistości nie była taka krótka. Spojrzał na zegarek. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, gdy okazało się, że wskazówki pokazują już południe. Gwałtownie wstał z krzesła z zamiarem pozbierania dokumentów, które miał oddać dziś rano. Ze zdziwieniem odkrył jednak, że nie ma ich już na stole. ‘Czyżby ten chłopak wziął je ze sobą?’ –pomyślał. Nagle przez jego ciało przebiegł dreszcz. ‘A co jeśli on naprawdę dla kogoś pracował?’.  Szybko wyszedł z pokoju, jednak stanął jak wryty, gdy zauważył co się stało z resztą mieszkania. Wokoło walało się wiele śmieci, wszędzie stały kartony i powywracane meble. Nie miał pojęcia, co się tu wydarzyło. Obawiał się jednak najgorszego.
-Wykryli nas –wyszeptał sam do siebie z niedowierzaniem.
Wszystko układało się w logiczną całość. Musieli przyjść dziś w nocy. Ale dlaczego jego nie wzięli? Nie sprawdzali innych pomieszczeń? Ale przecież dokumenty zniknęły. Nic z tego nie rozumiał. Stwierdził, że jeśli tutaj zostanie, to nic nie zdziała, więc podszedł do drzwi frontowych i delikatnie nacisnął na klamkę. O dziwo były otwarte, więc delikatnie je uchylił. Zaułek okazał się być czysty. Ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Pierwsze, co go uderzyło, to gorąc  lejący się z nieba. Było bardzo ciepło. Aż za ciepło, jak na końcówkę października. Zostawiając jednak rozmyślenia nad pogodą na później, powoli zaczął się kierować w stronę głównej ulicy. W miarę jak szedł w stronę bardziej uczęszczanych dróg, jego dziwny niepokój wzrastał. Kamieniczki wydawały się tak jakby inne, a zarazem te same. Nie potrafił tego sobie wyjaśnić. Patrząc się pod nogi, tak by nie zwrócić niczyjej uwagi, wszedł na główną ulicę. Jego umysł coraz bardziej mówił mu, że coś jest nie tak. Wreszcie  trybiki wskoczyły we właściwe miejsca. Zamiast żwirowanej drogi, był deptak wyłożony brukiem! Przetarł oczy ze zdumienia. Czyżby się zgubił? Wreszcie odważył się podnieść głowę. Wokół niego przechodziła masa ludzi, którzy ubrani byli w przedziwne stroje. Feliks przeraził się nie na żarty. Nie mógł tego opisać. Każdy miał na sobie kolorowe ubrania oraz –to co zdziwiło go najbardziej –kobiety, tak samo jak mężczyźni, były ubrane w spodnie. ‘Gdzie ja się znalazłem?’ –spytał się w myślach. Ogarnęła go panika. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać zaczynając biec na oślep przed siebie. W końcu coś twardego uderzyło go w brzuch, a on upadł na ziemię i skulił się w bólu. Nagle ktoś do niego podbiegł.
-Hej! Nic ci nie jest? –spytał jakiś kobiecy głos nad nim. Feliks lekko otworzył oczy. Zobaczył zmartwioną postać kucającą nad nim.
-Czy jesteś aniołem? –wyszeptał na w pół przytomnie. Kobieta zaśmiała się ciepło.
-Nie nie jestem. I mam nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas zostanę człowiekiem –powiedziała rozbawiona i pomogła mu wstać.
-Wszystko w porządku? –spytała wciąż zmartwiona.
-Tak, chyba tak –stwierdził Feliks, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Wreszcie mógł jej się przyjrzeć. Była dość wysoka, tak jak reszta ludzi ubrana w dziwny, dwuczęściowy strój. Jej kręcone, złote włosy sięgały jej aż do ramion, a w jej dużych niebieskich oczach odbijało się błękitne niebo. Szczerze powiedziawszy przyznał sobie w duchu, że z tym aniołem dużo się jednak nie pomylił.
-A tak w ogóle to wiem, ze to nie moja sprawa, ale widziałam cię, jak biegłeś i z impetem przywaliłeś w tą lampę… ktoś cię gonił? –spytała nieśmiało. Feliks nie wiedział co odpowiedzieć. Z chęcią zapytałby się jej po prostu, co tu się dzieję, jednak na razie chciał utrzymać pozory, że wszystko jest w porządku. Przynajmniej do póki nie zorientuje się lepiej w sytuacji. Nagle wpadł jednak na pewien pomysł.
-Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu umówiłem się z kimś w pewne miejsce, ale nie mogę znaleźć tego adresu, a jestem już spóźniony –powiedział ze zmartwioną miną.
-Dobrze znam to miasto, mogłabym ci pomóc –zaoferowała od razu, a na twarzy Feliksa na ułamek sekundy pojawił się triumfalny uśmiech. Miał nadzieję, że tym sposobem uda mu się wreszcie dotrzeć do znanych mu miejsc. Podał jej adres zbliżony do właściwego. Na twarzy dziewczyny pojawiła się konsternacja.
-Dziwne… mieszkam tutaj od urodzenia, ale nie kojarzę tej ulicy. Szkoda, że nie mam ze sobą telefonu –zamyśliła się – wiem! Chodźmy do informacji turystycznej, tam mają dużo map –wzięła go za ramię i jak gdyby nigdy nic zaczęła go prowadzić wesołym krokiem do celu. Feliks już nawet nie miał siły się pytać, czym owy telefon jest.

Otaczały ich kolorowe kamieniczki. Mimo, iż wydawały mu się jakieś inne, było też coś w nich znajomego. Nagle zobaczył w oddali wysoki barokowy kościół.
-Poznaję ten budynek! –wykrzyczał entuzjastycznie – ulica, której szukam znajduje się zaraz za rogiem. Dalej sobie poradzę, dziękuję! –zaczął się szybko oddalać we wskazanym kierunku, jednak dziewczyna szybko go dogoniła.
-Hej, jesteś pewien, że to tam? Naprawdę nie kojarzę miejsca, o którym mówisz.
-To musisz chyba słabo znać swoje miasto – zaśmiał się i szedł dalej, a blondowłosa zaciekawiona podążyła za nim. Po przejściu kilkudziesięciu metrów Feliks triumfalnie wskazał jedno z odgałęzień.
-No i…? –dziewczyna uniosła brwi nic nie rozumiejąc. Pokazała palcem na znak informujący o zupełnie innej, niż ta której szukali, nazwie. Szmaragdowe oczy chłopaka w jednej chwili rozszerzyły się w zdumieniu.
-A-ale jak to…? Jestem pewien, że to tu –wymamrotał zdumiony. Rozejrzał się zdenerwowany dookoła. Rozważał nawet , czy się po prostu nie spytać, co się z tym miastem stało. Jednak nagle jego uwagę przykuł afisz przyklejony do jednej z lamp na deptaku.
‘Budżet obywatelski 2014. Złóż swój projekt!’
Poczuł jak mocno coś go zaczyna ściskać w brzuchu. Dziewczyna podbiegła do niego szybko.
-Znów cię boli? Może to coś poważnego? Zadzwonić po karetkę? –mówiła spanikowana, jednak Feliks już jej nie słuchał. Miał przed oczami tylko jeden obraz.
‘2014’