sobota, 20 grudnia 2014

We are all stained with blood - cz.4

Otrzepał  ubranie z masy pyłu, jaki się na nim zebrał. Rozejrzał się dookoła i zorientował się, że jest prawdopodobnie w jakimś opuszczonym budynku, gdyż wokół stało kilka krzeseł, stół  i papierzyska, wszystko w ogromnym nieładzie i stercie gruzu.
No tak, raczej nie zmaterializowałby się nagle w środku miasta. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu wyjścia, jednak za zdziwieniem zauważył, że takiego nigdzie nie ma. Gdy już przymierzał się do wspięcia na okno bez szyb,  niespodziewanie ostre słońce zaczęło palić go w tył głowy. Było to bardzo dziwne uczucie, więc natychmiast się obrócił i spojrzał w górę. Dopiero teraz dostrzegł, że dach budynku był zapadnięty i centralnie nad nim górowało piękne błękitne niebo. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Zaśmiał się ze swojej nieuwagi. Po prostu najzwyczajniej w świecie zaczął się śmiać. Ten brak emocji, który towarzyszył mu przez ostatnie miesiące nagle wyparował i teraz łapał się za brzuch by się uspokoić i złapać oddech.  Dodatkowo czuł nieopisaną euforię spowodowaną wydostaniem się z tamtego miejsca. Mimo iż wciąż niewiele z tego rozumiał, to jednak był świadom, jak wielka odpowiedzialność na nim teraz ciąży i jak ważne zadanie ma do wykonania. Sam był zdziwiony, że nie czuł w ogóle strachu, jedynie wielkie podekscytowanie. Możliwe, że było to spowodowane bezczynnością, na jaką był tak długo skazany.
Nagle powiał mroźny wiatr, który wzdrygnął nim całkowicie. Musiała być teraz wczesna wiosna. Niewiele myśląc włożył na siebie jakiś płaszcz leżący w kącie.
Pełen energii złapał się za ramę okna i przeskoczył je jednym susem. Twardo zeskoczył na ziemię i uniósł ręce niczym rasowy atleta.
-Panie, zwariował pan? Prawie mi żeś skrzynkę przewrócił!
Feliks otworzył oko przerażony. Przed nim stał starszy mężczyzna trzymając ręce pod boki i patrząc na niego karcącym wzrokiem. Obok niego stała skrzynka z różnymi warzywami, a ulica wokół była bardzo ruchliwa. Nie tego się spodziewał. Myślał, że jest w jakimś dawno zapomnianym zaułku, a okazało się, że to miejsce tętniło życiem.
-P-przepraszam –wybąkał –trochę się zgubiłem.
Strzec westchnął i przegonił go ręką. Jednak to nie on, pierwsza nieznajoma osoba jaką spotkał od dawien dawna, tak nim wstrząsnęła. To było nagłe ukłucie bólu w brzuchu. Poczuł tak dawno zapomniane uczucie. Był głodny. Ta myśl przysłoniła mu wszystko inne. Domyślał się jednak, że nic nie dostanie za darmo, więc zaczął  nerwowo przeszukiwać kieszenie płaszcza z nadzieją znalezienia czegoś wartościowego. Szczęście mu dopisało, ponieważ znalazł małą plakietkę. Wyglądała na jakąś odznakę wojskową czy coś podobnego, więc od razu zaproponował jej wymianę na coś do jedzenia. Starzec dłuższą chwilę jej się przyglądał, co rusz zerkając na blondyna podejrzliwie. W końcu dobili targu i kilka minut później szedł ulicą podgryzając marchewkę i mając zapas kilku w kieszeniach.
 Był bardzo zdziwiony wyglądem tego miasta. Nie tak sobie wyobrażał rzeczywistość na podstawie jego mglistych wyobrażeń. Zamiast gustownych samochodów i kunsztownych kamienic widział tylko co jakiś czas rowerzystów i obszarpane, w większości zniszczone budynki, co niektóre wyglądające nawet jakby budowano w przeciągu tygodnia, byle by tylko znaleźć schronienie przed mrozem. Im  głębiej wpatrywał się w to wszystko, ogarniał go nieopisany smutek. Skoro tak wyglądała stolica to jak wygląda reszta tego państwa…?
Państwa, którego miałby być personifikacją?

***
Wszyscy w strefie zebrali się wokół Agriope pragnąc tak długo wyczekiwanych wyjaśnień. Minęło zaledwie kilkanaście minut odkąd się obudziła i Feliks wreszcie postanowił pobiec po resztę. Nie doszła jeszcze do końca do siebie i nie czuła się najlepiej widząc tyle wlepionych w siebie spojrzeń.
-Co to ma znaczyć, że ty stworzyłaś te cholerne miejsce? –niemal wykrzyczał Yao. Należą nam się wyjaśnienia!
Ona jednak milczała dłuższą chwilę.
-Ja tylko chciałam dobrze... –wyszeptała w końcu.
-Niby w czym to miało by pomóc? To nie ma sensu.
Drobna kobieta schowała swoje kręcone włosy za ucho i patrzyła się smutno.
-Wy… i ja też… My wszyscy jesteśmy splamieni krwią.
Zapadło milczenie, które nagle przerwał wrzask Artura.
-Wiedziałem! Jesteśmy seryjnymi mordercami? Prawda? –wyjąkał żałośnie.
-To nie tak… choć pośrednio przyczyniliście się do śmierci milionów istnień.
Oczy wszystkich powiększyły się drastycznie. Nikt już niczego nie komentował, pozwolili jej kontynuować.
-Nie macie żadnych wspomnień, jednak znacie zasady obowiązujące na świecie. Jest on podzielony na państwa, które walczyły o swoje terytoria od zarania dziejów. Kluczem do tego wszystkiego jest fakt, że każdy kraj ma swojego duchowego przywódcę, który nimi przewodzi i pośrednio wpływa na ich decyzje. Konflikty były normalną rzeczą, miejscowymi wojenkami… jednak ostatnie lata były tragicznym przełomem w historii świata. Większość państw na świecie została wplątana w ogromną wojnę, która była przerażającym wydarzeniem, którego nie jesteście sobie w stanie teraz wyobrazić –zaczerpnęła powietrza –to właśnie wy jesteście tymi przywódcami, których kraje były zaangażowane w ten konflikt najbardziej.
Jej słuchacze wpatrywali się w nią nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą. To wszystko było tak absurdalne, że teza o seryjnych zabójcach wydawała się bardziej prawdopodobna.
-T-to wszystko nasza wina…?
-Po części, to w was tkwi duch państwa, wszystkie wartości kierujące waszym ludem, dzięki niemu czują patriotyzm i nie boją się oddać życie za ojczyznę. Było to szczególnie widoczne właśnie w tej wojnie.
-Ale wciąż nie rozumiem, jaki to ma związek z naszym pobytem tutaj... –mruknął Alfred –że co? Niby zamknięcie nas tutaj spowodowało zniknięcie wszystkich problemów?
Agriope westchnęła.
-Taki był pierwotny plan. Po wojnie rządy wszystkich państw zgodnie ustaliły, że personifikacje przynoszą tylko szkodę i postanowili was wszystkich tu umieścić. Jednak nie spodziewali się jakie będą tego konsekwencje.
-Oczywiście, że coś musiało pójść nie tak. Inaczej byś tu teraz nie była –mimo powagi sytuacji zdobył się na ironiczny uśmieszek.
Ku zdziwieniu wszystkich drobna blondynka wstała, ścisnęła pięści i nadęła policzki.
-Tak, to  był zły pomysł, jasne? Zdążyłam to już zrozumieć. Ale staram się to naprawić, więc proszę mi okazać trochę szacunku.
-A kim ty jesteś, że mamy ci okazywać szacunek? –wszyscy obrócili się w stronę wiecznie milczącego Iwana. Stał wyprostowany patrząc się centralnie na nią. W jego oczach nie było już ani trochę strachu. Jego spojrzenie było zimne, pozbawione jakichkolwiek emocji.
Agriope cofnęła się lekko zbita z tropu, nie spodziewając się takiego pytania. Mimo krótkiego wahania, przełknęła ślinę i kontynuowała puszczając to pytanie mimo uszu.
-Tam gdzie was nie ma zapanował ogromny chaos, wszyscy zatracili podstawowe wartości, przekonania, kulturę! To właśnie wy jesteście nośnikami tych rzeczy. Gdy zdecydowałam się tu dostać, już wtedy sytuacja była beznadziejna. Ludzie zaczęli wychodzić na ulice, nawet nie wiem, czy nie zaatakowali jakichś żyjących personifikacji!
Zważając na przeszłość i na to, kim jesteście, nie zdecydowano się was zabijać, tylko umieścić w odosobnieniu, mieszając wam trochę w głowach, co zmieniło w jakimś stopniu waszą osobowość. Musicie jednak mieć na uwadze to, że robiliśmy to w kompletnym akcie desperacji. Jednak teraz ci ludzie nie cofną się przed niczym. Nawet przed zabójstwem.
-To da się nas unicestwić? –spytał jakiś cienki głos.
-Niestety tak –odparła szorstko –jest kilka skomplikowanych sposobów i nie są one zbyt przyjemne –zagryzła wargę – ale jestem pewna, że  to ich nie powstrzyma.
-Postawmy sprawę jasno. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo –tym razem wyniosłym tonem odezwał się Veneziano –ale skoro tu przyszłaś, to musisz znać także wyjście.
-To prawda. Jednak to miejsce może opuścić tylko jedna osoba.
-Jak to?
-Tak działa system zabezpieczeń. Zwykli ludzie nie mogą tu wejść, więc dostęp do środka jest nieograniczony. Wszystko jest w porządku, dopóki będzie tu stała liczba dziewięciu osób. Jako, że ja jestem dziesiątą, ktoś może wyjść zamiast mnie.
W powietrzu zawisło oczywiste nieme pytanie „kto?”.
-Jednak nawet jeśli ta osoba wyjdzie, nie odzyska ani statusu personifikacji ani swoich wspomnień. Będzie miała do wykonania zadanie, by uwolnić nas wszystkich i przywrócić wszystko do stanu poprzedniego.
-To dlaczego ty nie możesz tego zrobić?
-Bo ja nie jestem taka jak wy. Nie mogę tak po prostu poruszać się po świecie, wciąż jestem tym samym kim byłam. A wy jesteście teraz tylko ludźmi.

***
 Feliks ciężko otworzył jedno oko, po czym od razu je zamknął. Był tak wykończony nieustanną podróżą, że siano, na którym leżał wydawało mu się najwygodniejszym łożem świata. Wiedział jednak, że im dłużej zwleka, tym gorsze mogą być konsekwencje. Zwlekł się więc niezdarnie i wyszedł ze stodoły z widokiem na właśnie wschodzące słońce. Nie chciał budzić gospodarza, więc położył jedynie pod drzwiami kilka monet w podzięce za gościnę, które udało mu się zarobić pracując dorywczo tu i ówdzie.
Zaczął iść wzdłuż szosy, licząc, że uda złapać mu się jakiś samochód jadący w stronę miasta.
Wczoraj zauważył, że ludzie zaczynają mówić już innym językiem, co świadczyło o tym, że przekroczył granicę. Choć tak naprawdę żadnej granicy już nie było.
Rozmyślał o tym, co powiedziała Agriope i nad tym, z jakiego powodu wybrała właśnie jego, by wykonał tą misję. Mówiła, że to jego kraj najbardziej ucierpiał podczas tej wojny, czego mógł doświadczyć spędzając tu ostatnie kilka dni. Tak jak przypuszczała –choć to brzmiało idiotycznie w jego głowie –zmaterializował się, tam gdzie pozostało jego serce, czyli w stolicy. Gdy zagłębiał się głębiej w to miasto, był coraz bardziej zszokowany skalą jego zniszczenia, mimo iż minął już prawie rok od zakończenia wojny tutaj… Jednak co przerażało go najbardziej, wcale nie był wstrząśnięty samym faktem, że jego kraj został zdewastowany. W ogóle nie czuł jakiegokolwiek przywiązania do tego skrawka ziemi, z którym teraz przecież nie miał żadnego związku. Niezmiernie pragnął przywrócić swoje wspomnienia, te wieki –miał nadzieje –wspaniałej historii. Pragnął poznać ten kraj na nowo, dowiedzieć się o nim wszystkiego. Jednocześnie się bał. Bał się, że zwariuje patrząc na to co się stało, gdy przypomni sobie wszystko i będzie świadom tragedii, jaka dotknęło jego państwo – Polskę.
Wymówił to słowo głośno. Poczuł jego smak na języku. Nie kojarzyło mu się z niczym oprócz złocistych pól, od których prawdopodobnie wzięła się ta nazwa.
Kiedy to słowo zacznie znaczyć dla niego coś więcej?

Wyjął z kieszeni kartkę. Agriope zapisała na niej kilka prawdopodobnych adresów miejsca zamieszkania osoby, która może będzie mu mogła pomóc. Podobno również jest to personifikacja, tylko, że wciąż pełnoprawnie istniejąca.
Było też tam jej imię i nazwisko.


Elizabeta Hedervary.

Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku~!