sobota, 4 października 2014

We are all stained with blood - cz.2

Niestety, chyba nie będę wstanie wstawiać notek częściej niż raz w miesiącu, bo mam ograniczoną ilość czasu :< (a dodatkowo w tym opowiadaniu muszę mieć łeb na karku, żeby miało ono jakąkolwiek logikę :p). Samo napisanie notki nie zajmuje mi tak długo, jednak po prostu jakaś dogodna chwila, żeby w spokoju otworzyć Worda i wziąć się za to rzadko się zdarza :/


Głuchy odgłos kroków roznosił się donośnie po pustym wnętrzu przestrzennego korytarza. W ciszy, która dotąd tu panowała był niczym rytmiczne uderzanie młotkiem. Chciał jak najszybciej przejść ten odcinek, jednak gdy tylko przyspieszał, miał wrażenie, że jego buty wydawały coraz głośniejsze dźwięki. Przeklął pod nosem i zwolnił kroku. W dłoni trzymał małą karteczkę z numerem mieszkania. Przebiegał wzrokiem po kolejnych drzwiach, jednak tylko na niektórych znajdowały się jakiekolwiek liczby. Zadanie utrudniał dodatkowo fakt, że w co drugim żyrandolu były powykręcane żarówki, które i tak dawały słabe światło. Widocznie właściciel uznał, że jest zbyt dobroduszny. Po chwili jednak jego oczy się przyzwyczaiły do częściowego mroku i kilkanaście sekund później stał już przed właściwymi drzwiami. Wyprostował się i poprawił swój granatowy płaszcz.
 Zastanawiał się, kiedy ostatni raz się spotkali, jednak po chwili przestał o tym rozmyślać, gdy doszedł do wniosku, że lepiej jak najszybciej o tych wydarzeniach zapomnieć. Wziął głęboki wdech i delikatnie zapukał kilka razy. Po chwili dało się usłyszeć chrzęst kilku zamków i drzwi uchyliły się na kilkanaście centymetrów. Wpatrywała się w niego para dużych, świdrujących oczu. Jednak sekundę później spojrzenie złagodniało, zostawiając tylko niewielką nutę niepokoju.
-E...Witaj –nie wiedział jak się zachować, więc jedynie lekko skinął głową na powitanie.
Gospodyni domu stała chwilę w milczeniu.
-Niemal zapomniałam jak te twoje rubinowe oczy świecą w ciemności –uśmiechnęła się lekko.
-A mi za to zawsze pozostaną w głowie te twoje ślepia –zripostował odsłaniając śnieżnobiałe uzębienie.
 Oboje krótko się zaśmiali, jednak wiedzieli, że próba rozluźnienia sytuacji na niewiele się zda.
-Wejdź, proszę –długowłosa szatynka otworzyła mu szerzej drzwi, a potem zamknęła je za nim na kilka spustów. Gość rozejrzał się po mieszkaniu. Było niewielkie, jednak dość przytulne, choć dużo szafek było pustych i większość rzeczy leżała na wierzchu w nieładzie.
-Przepraszam za ten bałagan… niedawno się dopiero przeniosłam i nie mam głowy, żeby to uporządkować. Nie wiem nawet czy za parę dni znów nie będę musiała się stąd wynosić gdzie indziej –westchnęła bezsilnie.
-Myślisz, że to coś da? –zapytał wprost –jak będą chcieli to znajdą cię nawet na końcu świata.
-Wiem, wiem, wiem! –powiedziała załamanym głosem ze wzrokiem wbitym w ziemię –ale, powiedz mi, co ja mam robić? Nic innego mi nie pozostało.
Nie odpowiedział. Stali tak naprzeciw siebie nie wymieniając między sobą ani słowa.
-Nie przyszedłeś tu tak sobie w odwiedziny, prawda? –wyszeptała w końcu cienkim głosem.
-Masz rację –spojrzał się na nią zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł mu na twarz –przyszedłem, bo uznałem, że powinnaś wiedzieć.
-A więc?
Przez chwilę patrzył się na nią smutno, poczym powiedział:
-Wczoraj zabrali Polskę.
Dziewczyna zacisnęła pięści, aż zbielały jej kłykcie. Na jej twarzy nie było widać rozpaczy, jedynie złość, ogromną złość z nutą bezsilności. Wzięła głęboki oddech, by uspokoić emocje i usiadła na skórzanym fotelu stojącym w rogu pokoju.
-Przecież wiedzieliśmy, że w końcu to się stanie. To była tylko kwestia czasu –ukryła twarz w dłoniach –jestem najbardziej zła na siebie, że byłam tak naiwna, iż myślałam, że to wszystko się już skończyło.
Chłopak usiadł obok niej i delikatnie ujął jej dłoń.
-Wcale nie byłaś naiwna. Czuję, że jest jakiś powód, przez który nie zabierali nikogo przez kilka dni. Musieli się wahać –nachylił się do niej – pamiętaj, zawsze jest nadzieja. Węgry, obiecaj mi, że nigdy jej nie stracisz.
Zaszkliły jej się lekko oczy.
-Wiem i ty też równie dobrze, że któreś z nas będzie następne. Oni mają tam wszystko ustalone, teraz czas na nas –ścisnęła mocniej jego dłoń –Boje się, Rumunio. Okropnie się boje.

***
Otworzył gwałtownie oczy i zobaczył, że czyjaś dłoń zakrywa jego usta. Gdy wróciła mu ostrość widzenia bez problemu rozpoznał tę postać. Uniósł wysoko brwi, po czym ręka naruszająca jego przestrzeń osobistą trochę się odsunęła.
-Ludwig, co ty wyprawiasz!? –wykrzyczał zdezorientowany.
-Chyba to ja powinienem się ciebie o to zapytać –powiedział tamten zirytowany.
-Hę? Mógłbyś wyjaśnić?
-Darłeś się przez sen jak opętany. Jakby cię żywcem ze skóry obdzierali –odparł Ludwig.
-Powaga? –Feliks wybałuszył na niego oczy –nic takiego nie pamiętam. –Dopiero teraz zauważył, że wokół niego stoi więcej ludzi. No tak, musiał tym krzykiem pobudzić wszystkich.
-Koleś, każdy z nas czasem miewa koszmary, ale trzeba się umieć opanować –kto to powiedział? Nie mógł sobie przypomnieć imienia tego krzaczasto brwiowego blondasa.
Grupka zaczęła się rozchodzić, zapewne by z powrotem iść spać. Wciąż dookoła zalewała go ciemność. Jakimś dziwnym sposobem w tym miejscu także występował podział na dzień i noc.
 Zupełnie odechciało mu się spać, więc po prostu położył się i zamknął oczy. O czym mógł być ten koszmar? Przecież nie miał żadnych wspomnień. Przewracał się z boku na bok rozmyślając nad tym wszystkim co go do tej pory spotkało. Był już w tym miejscu jakieś trzy tygodnie i praktycznie pogodził się z tym, że został tu uwięziony. Uwięziony. Powtarzał to słowo jak mantrę. A co jeśli był niebezpiecznym przestępcą? Dreszcz przebiegł mu po plecach. Czy to w ogóle było możliwe? Skąd miał wiedzieć kim był w poprzednim życiu? Może był psychopatą i dlatego wymazano mu pamięć i pozwolono dokończyć mu tu swojego żywota? Feliks potrząsnął gwałtownie głową przed samym sobą. Nie, nigdy nie przyjmie czegoś takiego do świadomości. Bił się z myślami. Po chwili znów zamknął oczy i mimo wszystko i tak zasnął.

***
Tym razem obudziło go jakieś zamieszanie. Słońce było już wysoko na niebie, więc domyślił się, że znów przespał pół dnia. Powolnym ruchem wstał i otrzepał się z trawy, która służyła mu za posłanie. Wszyscy jego towarzysze niedoli stali w oddali pochylając się nad czymś, głośno to komentując. Podszedł do nich, jednak wciąż nie mógł niczego zobaczyć.
-Ej, co jest? –powiedział zirytowany. Nikt mu nie odpowiedział, więc zaczął przeciskać się łokciami do przodu. Aż w końcu ją ujrzał.
 Drobne, wychudzone ciało ubrane w białą suknię. Leżało na trawie niedaleko windy, z której i on przybył. Długie, miodowe, kręcone włosy spięte w luźny koński ogon okalały bladą twarz z zapadniętymi policzkami. Nieprzytomna postać wyglądała bardzo mizernie. Kościste kończyny ułożone równolegle do ciała nadawały jej niemal wygląd nieboszczyka. Grupa stała nad nią, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze nigdy nikt nie dostał się u w takim stanie.
-Wyjęliście ją z windy? –spytał ktoś.
-Nie, Kiku pierwszy ją zobaczył jak leżała w tym miejscu.
-Dziwne, nie?
-No co ty nie powiesz.
Ich bezsensowna konwersacja trwałaby dalej, gdyby nie to, że leżąca kobieta nagle otworzyła oczy, co spowodowało niemal natychmiastowe odsunięcie się wszystkich.
Wpatrywała się w nich wielkimi źrenicami i ciemnoniebieskimi tęczówkami, spoglądając na każdego z osobna. Podparła się na ramionach i mozolnie zmieniła pozycję na siedzącą.
 Po chwili, która wydawała się wiecznością, jej kąciki ust lekko drgnęły, co razem z uniesionymi brwiami dało efekt niedowierzającego uśmiechu.
-Udało się –dźwięk, który wydobył się z jej spierzchniętych ust był tak cichy, że grupa musiała się przybliżyć, by ją usłyszeć –tak się cieszę, że znów mogę was zobaczyć... –złapała się za głowę i znów by upadła, gdyby nie to, że Alfred szybko obok niej kucnął i podtrzymał jej ramię.
-Kim jesteś? –spytał zdezorientowany. Spojrzała w dół przygryzając wargę, aż w końcu cichutko westchnęła.
-Ja…? Jestem... Agriope –powiedziała obdarzając go promienistym uśmiechem, który po chwili przekształcił się w grymas bólu –Ja... –nie zdążyła dokończyć, bo ponownie straciła przytomność.

***
Leniwym wzrokiem przez kilka minut spoglądał na kartę dań, po czym przyłapał się na tym, że nie pamięta ani jednej pozycji. Odłożył menu na stolik i poprosił kelnerkę jedynie o małą kawę. Spojrzał na zegarek. No tak, powinien być już piętnaście minut temu. Westchnął lekko, poprawił okulary i zaczął czytać gazetę, którą wcisnął mu jakiś małoletni gazeciarz żądając za nią kilku koron. Gdy odmówił zawarcia tej transakcji, dzieciak splunął na niego i uciekł gdzie pieprz rośnie, całkowicie zapominając o odebraniu mu czasopisma.
Przeleciał wzrokiem przez kilka tematów i zrobiło mu się niedobrze, więc po chwili leżała już rzucona na krześle obok.
Pięć minut później wreszcie przyszedł.
-Przepraszam za spóźnienie –powiedział oschłym tonem podchodząc do stolika.
Mężczyzna odłożył na spodeczek już na wpół wypitą kawę i wstał by podać gościowi rękę, tamten jednak spojrzał się jedynie na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i usiadł na krześle naprzeciwko nie odwzajemniając uścisku.
-Dobrze, że przynajmniej przyszedłeś –mruknął, niezręcznie chowając rękę do kieszeni i ponownie siadając na swoje miejsce.
-Tak w ogóle to po co mnie zaprosiłeś? –spytał uprzednio zamawiając gorącą czekoladę.
-Po prostu pomyślałem, że przydałoby się spotkać i pogadać –wyprostował się i ponownie poprawił okulary, mając nadzieję, że wciąż trzyma fason.
Gość westchnął i przewrócił teatralnie oczami.
-O czym? Wiem, że się wszystkim przejmujesz, ale przystopuj –powiedział chłodno.
Tamten zmarszczył brwi i przystawił mu gazetę przed nos.
-O tym, Norge.
Zmarszczył nos. Nie lubił jak go tak nazywano. Wziął dziennik od niego i przeczytał pierwszy nagłówek.
„Alianci rezygnują z okupacji Niemiec. Wycofywanie wojsk trwa.”
-No i? To nie nasza sprawa –rzucił mu gazetę przed nos –poza tym, moim zdaniem w obecnej sytuacji to dobra decyzja.
-Jak to „dobra decyzja”? Przecież to wszystko może zacząć się od nowa –starał się nie podnosić głosu.
-A nawet jakby, to co? I tak byłeś neutralny, Szwedku –kąciki jego ust uniosły się w złośliwym grymasie –choć w sumie zabawna sytuacja. Ciekawe co z tego wyniknie.
-Zabawna? –wycedził przez zęby –wiesz, że ten okres pokoju wisi na włosku. Miliony istnień straciło życie, drugie tyle ma je jeszcze stracić?
-Posłuchaj, Ludwiga już nie ma. Wiesz, jaki to miało mieć cel. I w tym wypadku akurat im się to udało.
-Ale przecież…
 -Tak, nikt się nie spodziewał, że to wszystko będzie miało aż tak gwałtowne skutki –przerwał mu Norwegia –widocznie zorientowali się, że przesadzili, bo nikogo już nie zabierają, ale są zbyt uparci, by przyznać się do błędu. Jednak mimo wszystko dopięli swego. Nie potrzebna jest już okupacja, bo teraz Europejczycy nie mają żadnego powodu, by wszczynać wojnę –zaczął mieszać łyżeczką gorący napój.
Szwecja zacisnął zęby.
-Ale za jaką cenę! Świat nie jest już taki sam. Masz rację, wojna nie jest teraz problemem, jednak nie wmówisz mi, że wszystko jest w porządku. Nie ma już narodu niemieckiego, francuskiego, włoskiego i innych… ci ludzie nawet nie chcą być tak nazywani, a co dopiero mają czuć jakikolwiek związek z ich państwem. Odebrano im świadomość odrębności od innych, coś co przez tyle stuleci tworzyło światową kulturę, cywilizację i samego człowieka... –zamilkł i wziął ostatni łyk kawy –Teraz już będzie tylko gorzej.

Przez to opowiadanie odkryłam, że polubiłam kolejny pairing, trochę moim zdaniem  niedoceniany :v