sobota, 20 grudnia 2014

We are all stained with blood - cz.4

Otrzepał  ubranie z masy pyłu, jaki się na nim zebrał. Rozejrzał się dookoła i zorientował się, że jest prawdopodobnie w jakimś opuszczonym budynku, gdyż wokół stało kilka krzeseł, stół  i papierzyska, wszystko w ogromnym nieładzie i stercie gruzu.
No tak, raczej nie zmaterializowałby się nagle w środku miasta. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu wyjścia, jednak za zdziwieniem zauważył, że takiego nigdzie nie ma. Gdy już przymierzał się do wspięcia na okno bez szyb,  niespodziewanie ostre słońce zaczęło palić go w tył głowy. Było to bardzo dziwne uczucie, więc natychmiast się obrócił i spojrzał w górę. Dopiero teraz dostrzegł, że dach budynku był zapadnięty i centralnie nad nim górowało piękne błękitne niebo. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Zaśmiał się ze swojej nieuwagi. Po prostu najzwyczajniej w świecie zaczął się śmiać. Ten brak emocji, który towarzyszył mu przez ostatnie miesiące nagle wyparował i teraz łapał się za brzuch by się uspokoić i złapać oddech.  Dodatkowo czuł nieopisaną euforię spowodowaną wydostaniem się z tamtego miejsca. Mimo iż wciąż niewiele z tego rozumiał, to jednak był świadom, jak wielka odpowiedzialność na nim teraz ciąży i jak ważne zadanie ma do wykonania. Sam był zdziwiony, że nie czuł w ogóle strachu, jedynie wielkie podekscytowanie. Możliwe, że było to spowodowane bezczynnością, na jaką był tak długo skazany.
Nagle powiał mroźny wiatr, który wzdrygnął nim całkowicie. Musiała być teraz wczesna wiosna. Niewiele myśląc włożył na siebie jakiś płaszcz leżący w kącie.
Pełen energii złapał się za ramę okna i przeskoczył je jednym susem. Twardo zeskoczył na ziemię i uniósł ręce niczym rasowy atleta.
-Panie, zwariował pan? Prawie mi żeś skrzynkę przewrócił!
Feliks otworzył oko przerażony. Przed nim stał starszy mężczyzna trzymając ręce pod boki i patrząc na niego karcącym wzrokiem. Obok niego stała skrzynka z różnymi warzywami, a ulica wokół była bardzo ruchliwa. Nie tego się spodziewał. Myślał, że jest w jakimś dawno zapomnianym zaułku, a okazało się, że to miejsce tętniło życiem.
-P-przepraszam –wybąkał –trochę się zgubiłem.
Strzec westchnął i przegonił go ręką. Jednak to nie on, pierwsza nieznajoma osoba jaką spotkał od dawien dawna, tak nim wstrząsnęła. To było nagłe ukłucie bólu w brzuchu. Poczuł tak dawno zapomniane uczucie. Był głodny. Ta myśl przysłoniła mu wszystko inne. Domyślał się jednak, że nic nie dostanie za darmo, więc zaczął  nerwowo przeszukiwać kieszenie płaszcza z nadzieją znalezienia czegoś wartościowego. Szczęście mu dopisało, ponieważ znalazł małą plakietkę. Wyglądała na jakąś odznakę wojskową czy coś podobnego, więc od razu zaproponował jej wymianę na coś do jedzenia. Starzec dłuższą chwilę jej się przyglądał, co rusz zerkając na blondyna podejrzliwie. W końcu dobili targu i kilka minut później szedł ulicą podgryzając marchewkę i mając zapas kilku w kieszeniach.
 Był bardzo zdziwiony wyglądem tego miasta. Nie tak sobie wyobrażał rzeczywistość na podstawie jego mglistych wyobrażeń. Zamiast gustownych samochodów i kunsztownych kamienic widział tylko co jakiś czas rowerzystów i obszarpane, w większości zniszczone budynki, co niektóre wyglądające nawet jakby budowano w przeciągu tygodnia, byle by tylko znaleźć schronienie przed mrozem. Im  głębiej wpatrywał się w to wszystko, ogarniał go nieopisany smutek. Skoro tak wyglądała stolica to jak wygląda reszta tego państwa…?
Państwa, którego miałby być personifikacją?

***
Wszyscy w strefie zebrali się wokół Agriope pragnąc tak długo wyczekiwanych wyjaśnień. Minęło zaledwie kilkanaście minut odkąd się obudziła i Feliks wreszcie postanowił pobiec po resztę. Nie doszła jeszcze do końca do siebie i nie czuła się najlepiej widząc tyle wlepionych w siebie spojrzeń.
-Co to ma znaczyć, że ty stworzyłaś te cholerne miejsce? –niemal wykrzyczał Yao. Należą nam się wyjaśnienia!
Ona jednak milczała dłuższą chwilę.
-Ja tylko chciałam dobrze... –wyszeptała w końcu.
-Niby w czym to miało by pomóc? To nie ma sensu.
Drobna kobieta schowała swoje kręcone włosy za ucho i patrzyła się smutno.
-Wy… i ja też… My wszyscy jesteśmy splamieni krwią.
Zapadło milczenie, które nagle przerwał wrzask Artura.
-Wiedziałem! Jesteśmy seryjnymi mordercami? Prawda? –wyjąkał żałośnie.
-To nie tak… choć pośrednio przyczyniliście się do śmierci milionów istnień.
Oczy wszystkich powiększyły się drastycznie. Nikt już niczego nie komentował, pozwolili jej kontynuować.
-Nie macie żadnych wspomnień, jednak znacie zasady obowiązujące na świecie. Jest on podzielony na państwa, które walczyły o swoje terytoria od zarania dziejów. Kluczem do tego wszystkiego jest fakt, że każdy kraj ma swojego duchowego przywódcę, który nimi przewodzi i pośrednio wpływa na ich decyzje. Konflikty były normalną rzeczą, miejscowymi wojenkami… jednak ostatnie lata były tragicznym przełomem w historii świata. Większość państw na świecie została wplątana w ogromną wojnę, która była przerażającym wydarzeniem, którego nie jesteście sobie w stanie teraz wyobrazić –zaczerpnęła powietrza –to właśnie wy jesteście tymi przywódcami, których kraje były zaangażowane w ten konflikt najbardziej.
Jej słuchacze wpatrywali się w nią nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą. To wszystko było tak absurdalne, że teza o seryjnych zabójcach wydawała się bardziej prawdopodobna.
-T-to wszystko nasza wina…?
-Po części, to w was tkwi duch państwa, wszystkie wartości kierujące waszym ludem, dzięki niemu czują patriotyzm i nie boją się oddać życie za ojczyznę. Było to szczególnie widoczne właśnie w tej wojnie.
-Ale wciąż nie rozumiem, jaki to ma związek z naszym pobytem tutaj... –mruknął Alfred –że co? Niby zamknięcie nas tutaj spowodowało zniknięcie wszystkich problemów?
Agriope westchnęła.
-Taki był pierwotny plan. Po wojnie rządy wszystkich państw zgodnie ustaliły, że personifikacje przynoszą tylko szkodę i postanowili was wszystkich tu umieścić. Jednak nie spodziewali się jakie będą tego konsekwencje.
-Oczywiście, że coś musiało pójść nie tak. Inaczej byś tu teraz nie była –mimo powagi sytuacji zdobył się na ironiczny uśmieszek.
Ku zdziwieniu wszystkich drobna blondynka wstała, ścisnęła pięści i nadęła policzki.
-Tak, to  był zły pomysł, jasne? Zdążyłam to już zrozumieć. Ale staram się to naprawić, więc proszę mi okazać trochę szacunku.
-A kim ty jesteś, że mamy ci okazywać szacunek? –wszyscy obrócili się w stronę wiecznie milczącego Iwana. Stał wyprostowany patrząc się centralnie na nią. W jego oczach nie było już ani trochę strachu. Jego spojrzenie było zimne, pozbawione jakichkolwiek emocji.
Agriope cofnęła się lekko zbita z tropu, nie spodziewając się takiego pytania. Mimo krótkiego wahania, przełknęła ślinę i kontynuowała puszczając to pytanie mimo uszu.
-Tam gdzie was nie ma zapanował ogromny chaos, wszyscy zatracili podstawowe wartości, przekonania, kulturę! To właśnie wy jesteście nośnikami tych rzeczy. Gdy zdecydowałam się tu dostać, już wtedy sytuacja była beznadziejna. Ludzie zaczęli wychodzić na ulice, nawet nie wiem, czy nie zaatakowali jakichś żyjących personifikacji!
Zważając na przeszłość i na to, kim jesteście, nie zdecydowano się was zabijać, tylko umieścić w odosobnieniu, mieszając wam trochę w głowach, co zmieniło w jakimś stopniu waszą osobowość. Musicie jednak mieć na uwadze to, że robiliśmy to w kompletnym akcie desperacji. Jednak teraz ci ludzie nie cofną się przed niczym. Nawet przed zabójstwem.
-To da się nas unicestwić? –spytał jakiś cienki głos.
-Niestety tak –odparła szorstko –jest kilka skomplikowanych sposobów i nie są one zbyt przyjemne –zagryzła wargę – ale jestem pewna, że  to ich nie powstrzyma.
-Postawmy sprawę jasno. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo –tym razem wyniosłym tonem odezwał się Veneziano –ale skoro tu przyszłaś, to musisz znać także wyjście.
-To prawda. Jednak to miejsce może opuścić tylko jedna osoba.
-Jak to?
-Tak działa system zabezpieczeń. Zwykli ludzie nie mogą tu wejść, więc dostęp do środka jest nieograniczony. Wszystko jest w porządku, dopóki będzie tu stała liczba dziewięciu osób. Jako, że ja jestem dziesiątą, ktoś może wyjść zamiast mnie.
W powietrzu zawisło oczywiste nieme pytanie „kto?”.
-Jednak nawet jeśli ta osoba wyjdzie, nie odzyska ani statusu personifikacji ani swoich wspomnień. Będzie miała do wykonania zadanie, by uwolnić nas wszystkich i przywrócić wszystko do stanu poprzedniego.
-To dlaczego ty nie możesz tego zrobić?
-Bo ja nie jestem taka jak wy. Nie mogę tak po prostu poruszać się po świecie, wciąż jestem tym samym kim byłam. A wy jesteście teraz tylko ludźmi.

***
 Feliks ciężko otworzył jedno oko, po czym od razu je zamknął. Był tak wykończony nieustanną podróżą, że siano, na którym leżał wydawało mu się najwygodniejszym łożem świata. Wiedział jednak, że im dłużej zwleka, tym gorsze mogą być konsekwencje. Zwlekł się więc niezdarnie i wyszedł ze stodoły z widokiem na właśnie wschodzące słońce. Nie chciał budzić gospodarza, więc położył jedynie pod drzwiami kilka monet w podzięce za gościnę, które udało mu się zarobić pracując dorywczo tu i ówdzie.
Zaczął iść wzdłuż szosy, licząc, że uda złapać mu się jakiś samochód jadący w stronę miasta.
Wczoraj zauważył, że ludzie zaczynają mówić już innym językiem, co świadczyło o tym, że przekroczył granicę. Choć tak naprawdę żadnej granicy już nie było.
Rozmyślał o tym, co powiedziała Agriope i nad tym, z jakiego powodu wybrała właśnie jego, by wykonał tą misję. Mówiła, że to jego kraj najbardziej ucierpiał podczas tej wojny, czego mógł doświadczyć spędzając tu ostatnie kilka dni. Tak jak przypuszczała –choć to brzmiało idiotycznie w jego głowie –zmaterializował się, tam gdzie pozostało jego serce, czyli w stolicy. Gdy zagłębiał się głębiej w to miasto, był coraz bardziej zszokowany skalą jego zniszczenia, mimo iż minął już prawie rok od zakończenia wojny tutaj… Jednak co przerażało go najbardziej, wcale nie był wstrząśnięty samym faktem, że jego kraj został zdewastowany. W ogóle nie czuł jakiegokolwiek przywiązania do tego skrawka ziemi, z którym teraz przecież nie miał żadnego związku. Niezmiernie pragnął przywrócić swoje wspomnienia, te wieki –miał nadzieje –wspaniałej historii. Pragnął poznać ten kraj na nowo, dowiedzieć się o nim wszystkiego. Jednocześnie się bał. Bał się, że zwariuje patrząc na to co się stało, gdy przypomni sobie wszystko i będzie świadom tragedii, jaka dotknęło jego państwo – Polskę.
Wymówił to słowo głośno. Poczuł jego smak na języku. Nie kojarzyło mu się z niczym oprócz złocistych pól, od których prawdopodobnie wzięła się ta nazwa.
Kiedy to słowo zacznie znaczyć dla niego coś więcej?

Wyjął z kieszeni kartkę. Agriope zapisała na niej kilka prawdopodobnych adresów miejsca zamieszkania osoby, która może będzie mu mogła pomóc. Podobno również jest to personifikacja, tylko, że wciąż pełnoprawnie istniejąca.
Było też tam jej imię i nazwisko.


Elizabeta Hedervary.

Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku~!

sobota, 15 listopada 2014

We are all stained with blood - cz.3

Piosenka do czytania :3 (w sumie może trochę zbyt szybka do lektury, ale i tak nie mogłam się powstrzymać od wstawienia jej tutaj :v) 


-To naprawdę konieczne? –spytała dziewczynka ze zmartwioną miną, siedząc na stosie skrzynek i wymachując lekko nogami.
-Przecież wiesz, jak jest –mówiąc to podniósł kolejne pudło, jednak gdy miał je już na wysokości kolan, niespodziewanie je upuścił, aż echo odbiło się od ścian olbrzymiego hangaru. Złapał się za czoło i cicho syknął.
-Coś się stało? –blondynka zeskoczyła i podeszła do niego.
-To pewnie przez wyczerpanie –postarał się wysłać jej pocieszający uśmiech, ale wyszedł z tego tylko krzywy grymas –nie za bardzo mam teraz czas na odpoczynek.
-Zbyt się przepracowujesz braciszku –westchnęła i objęła jego ramię –może na dziś już starczy?
-Jeszcze tylko napiszę raport i... –zachwiał się lekko i podtrzymał ściany, by nie stracić równowagi –albo… w sumie.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niego promiennie i pociągnęła go do wyjścia –Skończysz później, potrzeba ci trochę wytchnienia.
Jej starszy brat westchnął i postanowił zaprzestać jakichkolwiek prób stawiania oporu. Powlókł się za nią niechętnie, gdy w oddali zobaczył postać zmierzającą w ich stronę.
-Lili, powiedz proszę, że mam przewidzenia –mruknął kąśliwie.
-Nie bądź już taki złośliwy –powiedziała naburmuszona i zaczęła ciągnąć go rękaw, gdyż ten zdążył już obrócić się i iść w drugą stronę.
-Czego on tu szuka... –przewrócił teatralnie oczami i stanął w miejscu z marsową miną.
Sylwetka zaczęła się przybliżać aż w końcu stanęła naprzeciw Szwajcarii trzymając dłonie w długim, znoszonym płaszczu.
-O, coś ty taki nieelegancki dzisiaj?
Gość spojrzał na niego naburmuszony i odprychnął:
-Przestań, nie mam nastroju na takie odzywki.
Vash poprawił beret i spojrzał się w bok.
-Zastanawiam się, dlaczego ciebie nie wzięli. Powinieneś być pierwszy na liście.
Przybysz zaśmiał się krótko i na jego twarzy wykwitł bliżej nieokreślony grymas.
-Chyba jednak trochę jest prawdy w powiedzeniu, że moim ludziom udało się przekonać świat o dwóch rzeczach: że Beethoven był Austriakiem, a Hitler Niemcem. Ciekawe prawda? Chyba ci z Organizacji też tak pomyśleli –powiedział kąśliwie.
-A co ty taki wygadany? Z dżentelmena w takiego pyskówkarza? Oj, staczasz się Rodryś. Nawet pieprzyk ci odpadł –pokręcił głową z politowaniem.
-Posłuchaj, nie przyszedłem tu z własnej woli. Szefostwo kazało mi dopilnować dostawy i robię to tylko i wyłącznie dla nich.
-Oh, jakiś ty dobroduszny.
Austria pociągnął go za koszulę, tak że ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów.
-Masz czy nie? –wysyczał.
-Tak, większość już jest w wagonach –powiedział odpychając go –ale amunicja pojedzie drugą turą.
-Żartujesz sobie? –odparł strzepując kurz z wygniecionego płaszcza –co mam zrobić z bronią bez amunicji? Walić po głowie?
-To już nie mój problem –zacisnął usta, po czym uniósł wzrok do góry –w sumie to znalazło by się trochę miejsca… ale wiesz –zaczął kręcić kółka stopą –to trochę będzie kosztować.
Roderich schował twarz w dłoniach –pieprzony materialista –wysyczał.

***

Feliks siedział  od kilku godzin w tym samym miejscu praktycznie bez ruchu. Odkąd przybył w to miejsce nie potrzebował żadnych bodźców, ani nie wyczuwał potrzeby robienia czegokolwiek. Mógłby trwać tak nieruchomo na zawsze, gdyby nie to, że wciąż potrzebował snu. Jedynie dzięki temu mniej więcej orientował się, jak długo już tu jest. Od pojawienia się tajemniczej kobiety minął przynajmniej miesiąc, a dzisiaj była jego kolej jej pilnowania. Przez ten cały czas była nieprzytomna, od czasu do czasu jedynie szamotała się bezwładnie na łóżku. To właśnie jej przypadł zaszczyt leżenia na pierwszym posłaniu przez nich stworzonych. W strefie było mnóstwo drzew, a oszlifowane kamienie może nie były dobrymi narzędziami, jednak przy takim ogromie wolnego czasu jakakolwiek praca pozwalała oderwać się od dręczących myśli. Udało im się także rozpalić ogień, co znacznie wszystko ułatwiało. Wykonali także prowizoryczne zadaszenie, któremu było bliżej do szałasu niż nawet do szopy, mimo tego byli bardzo dumni z wykonanej pracy. Mimo pierwszego złego wrażenia, gdy poznał tych wszystkich ludzi bliżej, przekonał się, że wszyscy wspierają siebie nawzajem i nawet ten dziwoląg Feliciano stał się znośny.
Tak naprawdę to nie wiedział, jak mają sens te warty przy Agriope. Nawet nie pamiętał kto wpadł na ten pomysł, jednak to zajęcie różniło się od siedzenia kilkadziesiąt metrów dalej gdzieś przy jakimś drzewie jedynie tym, że trzeba było pilnować, by nie zrobiła sobie krzywdy podczas tych swoich konwulsji. Nic innego nie można było zrobić.
Jakby na wspomnienie tych wydarzeń, jej kościste palce poruszyły się, co zwiastowało rychły początek ataku. Feliks wstał przygotowany do przytrzymania jej ramion, jednak zamiast zacząć się wierzgać, gwałtownie zaczerpnęła powietrza i otworzyła oczy.
Blondyna kompletnie zamurowało. Wiedział, że powinien zawołać resztę, jednak nie był wydobyć z siebie ani słowa. Jej ciemnoniebieskie oczy kontrastujące z jej bladą skórą wpatrywały się w niego nieruchomo.

-Polska... –wyszeptała.

-Co powiedziałaś? –otrząsnął się.
Kobieta otworzyła usta i jedynie lekko pokręciła głową. Nie była już radosna jak ostatnio.
-Nieważne, jeszcze nie teraz –nim wypowiedziała te słowa, poniosła się do pozycji siedzącej.
-Czemu tak długo byłaś nieprzytomna? Jesteś chora? –to było pierwsze pytanie, jakie mu przyszło do głowy.
Agriope zmarszczyła brwi i lekko kiwnęła głową.
-Chyba tak. Można to tak nazwać. Kiedy byłam nieprzytomna moje siły mogły choć trochę powrócić. Ostatni czas jest najgorszym okresem w moim życiu.
-Ostatni czas…? –powiedział powoli –to znaczy, że pamiętasz coś przed tym, jak cię tu uwięzili?
Agriope przewiesiła bose stopy przez ramę prowizorycznego łóżka i spojrzała na nie.
-Nie zostałam tu uwięziona. To dzięki mnie to miejsce zostało stworzone.


***
-To przecież niemożliwe! –krzyknęła Węgry z całych sił.  Wszyscy pozostali zebrani w sali patrzyli na nią z szeroko otwartymi oczyma. Nikt nie przypominał sobie, by kiedykolwiek poziom decybeli był tu aż tak wysoki. Belgia wstał z krzesła i objęła ją ramieniem, jednak ta jedynie ją odepchnęła i patrzyła się na pozostałe państwa z gniewem w oczach.
-I co? Zamierzacie tak czekać aż przyjdzie wasza kolej? –powiedziała donośnym głosem –Mogliśmy tego uniknąć! Przecież…
-Ej! –niski, ale stanowczy głos przerwał jej wypowiedź –rozumiem, że byłaś blisko z Czechosłowacją, ale to nie powód by teraz robić wszystkim wyrzuty –powiedział spokojnie Holandia, zaciągając się papierosem –Nikt z nas nie ma pojęcia jak to się stało, ale wypraszam sobie, jakobyśmy nic z tym nie robili. Każdy z nas ściąga masę sprzętu od Szwajcarii, by chronić swoich granic. A to, że Czechosłowacji nie było na to stać... –rzucił papierosa na ziemię i przydeptał go butem –to już nie nasza wina.
Węgry cała poczerwieniała na twarzy i już nastawiała się do wymierzenia mu prawego sierpowego, jednak tym razem Belgia przytrzymała ją już bardziej stanowczo.
-Jakimś  cudem ta chorda „wyzwolonych” europejczyków znalazła sposób na unicestwienie personifikacji w tradycyjny sposób – krótkowłosa blondynka powiedziała spokojnym głosem –na razie nie możemy robić nic więcej jak się bronić. Jesteśmy zbyt słabi na cokolwiek innego. Bezpaństwowcy zajmują już ponad połowę kontynentu, gdybyśmy… –nie dokończyła, gdyż zatoczyła się i upadłaby na ziemię, jednak Węgry w ostatniej ją przytrzymała –właśnie o tym mówię –mruknęła z przekąsem –ostatnio każdego z nas trapi choroba ze względu na stan naszych krajów po ostatniej wojnie, a teraz dodatkowo jesteśmy wplątani w nową…
-Czekajcie, musimy sobie coś wyjaśnić –do rozmowy włączył się Hiszpania –Czechosłowacja nie została zabrana przez tych z Organizacji, tylko tak najzwyklej w świecie… zabita. Jakby była jakiś cholernym człowiekiem! Przecież jej państwo nadal istnieje! Personifikacja nie może tak po prostu umrzeć... –Antonio załamał się lekko głos.
-No przynajmniej do tej pory tak było –Holandia odpalił kolejnego papierosa –a najgorsze jest to, że jej obywatele przerzucili się na ich stronę. Kompletnie wyprali im mózgi. Muszą walczyć przeciw złym personifikacjom, bezdusznym ciemiężcom swoich narodów.
                                                                                     
***
Wracała zła, zirytowania , przemarznięta. Żałowała, że w ogóle poszła na to spotkanie. W rezultacie nic nie ustalili, a dodatkowo zdążyli się jeszcze pokłócić. Nie tak wyobrażała pierwszą konferencję od czasów ostatniej wojny… według Organizacji, gdy pierwszy raz przedstawiała swój projekt izolowania personifikacji, miały przecież nastać pokojowe czasy, be żadnych konfliktów… prawdziwa utopia! Węgry prychnęła. Że też głowy większości państw dali się omamić takim zapewnieniom. Bez kiwnięcia palcem pozwolili na ich zabranie. Zaczęli od tych najbardziej związanych z ostatnim konfliktem... Dopiero jak coś zaczęło iść nie tak poszli po rozum do głowy. Ale niestety było już za późno. Na świecie zapanował totalny chaos, a sprawcy całego zamieszania cudownie się ulotnili. A minęło zaledwie pół roku od wojny… Gdyby chociaż powiedzieli gdzie trzymane są te personifikacje, można by było zorganizować jakieś ich odbicie, cokolwiek, ale aktualnie byli zupełnie bezsilni. Dodatkowo jest bardzo prawdopodobne, że minie niewiele czasu jak ludzie „wyzwolonej Europy” wejdą do jej kraju. Jakim sposobem oni w ogóle zamordowali Czechosłowację?
Przekroczyła próg swojego domu z tym pytaniem w głowie. Zapaliła światło i opadła wycieńczona na sofę. Jej również od dłuższego czasu  doskwierała migrena i zawroty głowy.
Dopiero gdy wstała, by pójść po szklankę wody, zauważyła, że nie jest sama w domu.
W rogu pokoju, przy otwartym oknie, na fotelu siedział mężczyzna, w ciemnym płaszczu z kapturem zarzuconym na głowę.
Momentalnie przez głowę przeszło tysiące myśli. Kim on jest? Co on tu robi? Czy przyszedł ją zabić?
W następnej chwili poryw wiatru zrzucił przybyszowi nakrycie głowy.
Rysy twarzy.
Włosy.
Znajomy błysk w oku.
Nie mogła go pomylić z nikim innym.

-P-polsko! –wydobył się z niej donośny pisk.
Postać powoli wstała i spojrzała się prosto na nią.

-Proszę, mów mi Feliks.

Kolejny raz długaśna przerwa  (╥_╥) </3
Uwaga: użyłam do Czechosłowacji  formy żeńskiej, gdyż po 1. Brzmi lepiej xD po 2. Wzorowałam się na tej grafice http://www.zerochan.net/668143#full , która jest według mnie najlepszą wersją naszych południowych sąsiadów. Jako  iż w Czechosłowacji ważniejszą role pełniły Czechy, uznałam, że nasza Czeszka będzie dobrą personifikacją, a jej brat (mąż? Kto wie) był jakby częścią składową (coś jak Ludwig i lego landy).

sobota, 4 października 2014

We are all stained with blood - cz.2

Niestety, chyba nie będę wstanie wstawiać notek częściej niż raz w miesiącu, bo mam ograniczoną ilość czasu :< (a dodatkowo w tym opowiadaniu muszę mieć łeb na karku, żeby miało ono jakąkolwiek logikę :p). Samo napisanie notki nie zajmuje mi tak długo, jednak po prostu jakaś dogodna chwila, żeby w spokoju otworzyć Worda i wziąć się za to rzadko się zdarza :/


Głuchy odgłos kroków roznosił się donośnie po pustym wnętrzu przestrzennego korytarza. W ciszy, która dotąd tu panowała był niczym rytmiczne uderzanie młotkiem. Chciał jak najszybciej przejść ten odcinek, jednak gdy tylko przyspieszał, miał wrażenie, że jego buty wydawały coraz głośniejsze dźwięki. Przeklął pod nosem i zwolnił kroku. W dłoni trzymał małą karteczkę z numerem mieszkania. Przebiegał wzrokiem po kolejnych drzwiach, jednak tylko na niektórych znajdowały się jakiekolwiek liczby. Zadanie utrudniał dodatkowo fakt, że w co drugim żyrandolu były powykręcane żarówki, które i tak dawały słabe światło. Widocznie właściciel uznał, że jest zbyt dobroduszny. Po chwili jednak jego oczy się przyzwyczaiły do częściowego mroku i kilkanaście sekund później stał już przed właściwymi drzwiami. Wyprostował się i poprawił swój granatowy płaszcz.
 Zastanawiał się, kiedy ostatni raz się spotkali, jednak po chwili przestał o tym rozmyślać, gdy doszedł do wniosku, że lepiej jak najszybciej o tych wydarzeniach zapomnieć. Wziął głęboki wdech i delikatnie zapukał kilka razy. Po chwili dało się usłyszeć chrzęst kilku zamków i drzwi uchyliły się na kilkanaście centymetrów. Wpatrywała się w niego para dużych, świdrujących oczu. Jednak sekundę później spojrzenie złagodniało, zostawiając tylko niewielką nutę niepokoju.
-E...Witaj –nie wiedział jak się zachować, więc jedynie lekko skinął głową na powitanie.
Gospodyni domu stała chwilę w milczeniu.
-Niemal zapomniałam jak te twoje rubinowe oczy świecą w ciemności –uśmiechnęła się lekko.
-A mi za to zawsze pozostaną w głowie te twoje ślepia –zripostował odsłaniając śnieżnobiałe uzębienie.
 Oboje krótko się zaśmiali, jednak wiedzieli, że próba rozluźnienia sytuacji na niewiele się zda.
-Wejdź, proszę –długowłosa szatynka otworzyła mu szerzej drzwi, a potem zamknęła je za nim na kilka spustów. Gość rozejrzał się po mieszkaniu. Było niewielkie, jednak dość przytulne, choć dużo szafek było pustych i większość rzeczy leżała na wierzchu w nieładzie.
-Przepraszam za ten bałagan… niedawno się dopiero przeniosłam i nie mam głowy, żeby to uporządkować. Nie wiem nawet czy za parę dni znów nie będę musiała się stąd wynosić gdzie indziej –westchnęła bezsilnie.
-Myślisz, że to coś da? –zapytał wprost –jak będą chcieli to znajdą cię nawet na końcu świata.
-Wiem, wiem, wiem! –powiedziała załamanym głosem ze wzrokiem wbitym w ziemię –ale, powiedz mi, co ja mam robić? Nic innego mi nie pozostało.
Nie odpowiedział. Stali tak naprzeciw siebie nie wymieniając między sobą ani słowa.
-Nie przyszedłeś tu tak sobie w odwiedziny, prawda? –wyszeptała w końcu cienkim głosem.
-Masz rację –spojrzał się na nią zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł mu na twarz –przyszedłem, bo uznałem, że powinnaś wiedzieć.
-A więc?
Przez chwilę patrzył się na nią smutno, poczym powiedział:
-Wczoraj zabrali Polskę.
Dziewczyna zacisnęła pięści, aż zbielały jej kłykcie. Na jej twarzy nie było widać rozpaczy, jedynie złość, ogromną złość z nutą bezsilności. Wzięła głęboki oddech, by uspokoić emocje i usiadła na skórzanym fotelu stojącym w rogu pokoju.
-Przecież wiedzieliśmy, że w końcu to się stanie. To była tylko kwestia czasu –ukryła twarz w dłoniach –jestem najbardziej zła na siebie, że byłam tak naiwna, iż myślałam, że to wszystko się już skończyło.
Chłopak usiadł obok niej i delikatnie ujął jej dłoń.
-Wcale nie byłaś naiwna. Czuję, że jest jakiś powód, przez który nie zabierali nikogo przez kilka dni. Musieli się wahać –nachylił się do niej – pamiętaj, zawsze jest nadzieja. Węgry, obiecaj mi, że nigdy jej nie stracisz.
Zaszkliły jej się lekko oczy.
-Wiem i ty też równie dobrze, że któreś z nas będzie następne. Oni mają tam wszystko ustalone, teraz czas na nas –ścisnęła mocniej jego dłoń –Boje się, Rumunio. Okropnie się boje.

***
Otworzył gwałtownie oczy i zobaczył, że czyjaś dłoń zakrywa jego usta. Gdy wróciła mu ostrość widzenia bez problemu rozpoznał tę postać. Uniósł wysoko brwi, po czym ręka naruszająca jego przestrzeń osobistą trochę się odsunęła.
-Ludwig, co ty wyprawiasz!? –wykrzyczał zdezorientowany.
-Chyba to ja powinienem się ciebie o to zapytać –powiedział tamten zirytowany.
-Hę? Mógłbyś wyjaśnić?
-Darłeś się przez sen jak opętany. Jakby cię żywcem ze skóry obdzierali –odparł Ludwig.
-Powaga? –Feliks wybałuszył na niego oczy –nic takiego nie pamiętam. –Dopiero teraz zauważył, że wokół niego stoi więcej ludzi. No tak, musiał tym krzykiem pobudzić wszystkich.
-Koleś, każdy z nas czasem miewa koszmary, ale trzeba się umieć opanować –kto to powiedział? Nie mógł sobie przypomnieć imienia tego krzaczasto brwiowego blondasa.
Grupka zaczęła się rozchodzić, zapewne by z powrotem iść spać. Wciąż dookoła zalewała go ciemność. Jakimś dziwnym sposobem w tym miejscu także występował podział na dzień i noc.
 Zupełnie odechciało mu się spać, więc po prostu położył się i zamknął oczy. O czym mógł być ten koszmar? Przecież nie miał żadnych wspomnień. Przewracał się z boku na bok rozmyślając nad tym wszystkim co go do tej pory spotkało. Był już w tym miejscu jakieś trzy tygodnie i praktycznie pogodził się z tym, że został tu uwięziony. Uwięziony. Powtarzał to słowo jak mantrę. A co jeśli był niebezpiecznym przestępcą? Dreszcz przebiegł mu po plecach. Czy to w ogóle było możliwe? Skąd miał wiedzieć kim był w poprzednim życiu? Może był psychopatą i dlatego wymazano mu pamięć i pozwolono dokończyć mu tu swojego żywota? Feliks potrząsnął gwałtownie głową przed samym sobą. Nie, nigdy nie przyjmie czegoś takiego do świadomości. Bił się z myślami. Po chwili znów zamknął oczy i mimo wszystko i tak zasnął.

***
Tym razem obudziło go jakieś zamieszanie. Słońce było już wysoko na niebie, więc domyślił się, że znów przespał pół dnia. Powolnym ruchem wstał i otrzepał się z trawy, która służyła mu za posłanie. Wszyscy jego towarzysze niedoli stali w oddali pochylając się nad czymś, głośno to komentując. Podszedł do nich, jednak wciąż nie mógł niczego zobaczyć.
-Ej, co jest? –powiedział zirytowany. Nikt mu nie odpowiedział, więc zaczął przeciskać się łokciami do przodu. Aż w końcu ją ujrzał.
 Drobne, wychudzone ciało ubrane w białą suknię. Leżało na trawie niedaleko windy, z której i on przybył. Długie, miodowe, kręcone włosy spięte w luźny koński ogon okalały bladą twarz z zapadniętymi policzkami. Nieprzytomna postać wyglądała bardzo mizernie. Kościste kończyny ułożone równolegle do ciała nadawały jej niemal wygląd nieboszczyka. Grupa stała nad nią, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze nigdy nikt nie dostał się u w takim stanie.
-Wyjęliście ją z windy? –spytał ktoś.
-Nie, Kiku pierwszy ją zobaczył jak leżała w tym miejscu.
-Dziwne, nie?
-No co ty nie powiesz.
Ich bezsensowna konwersacja trwałaby dalej, gdyby nie to, że leżąca kobieta nagle otworzyła oczy, co spowodowało niemal natychmiastowe odsunięcie się wszystkich.
Wpatrywała się w nich wielkimi źrenicami i ciemnoniebieskimi tęczówkami, spoglądając na każdego z osobna. Podparła się na ramionach i mozolnie zmieniła pozycję na siedzącą.
 Po chwili, która wydawała się wiecznością, jej kąciki ust lekko drgnęły, co razem z uniesionymi brwiami dało efekt niedowierzającego uśmiechu.
-Udało się –dźwięk, który wydobył się z jej spierzchniętych ust był tak cichy, że grupa musiała się przybliżyć, by ją usłyszeć –tak się cieszę, że znów mogę was zobaczyć... –złapała się za głowę i znów by upadła, gdyby nie to, że Alfred szybko obok niej kucnął i podtrzymał jej ramię.
-Kim jesteś? –spytał zdezorientowany. Spojrzała w dół przygryzając wargę, aż w końcu cichutko westchnęła.
-Ja…? Jestem... Agriope –powiedziała obdarzając go promienistym uśmiechem, który po chwili przekształcił się w grymas bólu –Ja... –nie zdążyła dokończyć, bo ponownie straciła przytomność.

***
Leniwym wzrokiem przez kilka minut spoglądał na kartę dań, po czym przyłapał się na tym, że nie pamięta ani jednej pozycji. Odłożył menu na stolik i poprosił kelnerkę jedynie o małą kawę. Spojrzał na zegarek. No tak, powinien być już piętnaście minut temu. Westchnął lekko, poprawił okulary i zaczął czytać gazetę, którą wcisnął mu jakiś małoletni gazeciarz żądając za nią kilku koron. Gdy odmówił zawarcia tej transakcji, dzieciak splunął na niego i uciekł gdzie pieprz rośnie, całkowicie zapominając o odebraniu mu czasopisma.
Przeleciał wzrokiem przez kilka tematów i zrobiło mu się niedobrze, więc po chwili leżała już rzucona na krześle obok.
Pięć minut później wreszcie przyszedł.
-Przepraszam za spóźnienie –powiedział oschłym tonem podchodząc do stolika.
Mężczyzna odłożył na spodeczek już na wpół wypitą kawę i wstał by podać gościowi rękę, tamten jednak spojrzał się jedynie na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i usiadł na krześle naprzeciwko nie odwzajemniając uścisku.
-Dobrze, że przynajmniej przyszedłeś –mruknął, niezręcznie chowając rękę do kieszeni i ponownie siadając na swoje miejsce.
-Tak w ogóle to po co mnie zaprosiłeś? –spytał uprzednio zamawiając gorącą czekoladę.
-Po prostu pomyślałem, że przydałoby się spotkać i pogadać –wyprostował się i ponownie poprawił okulary, mając nadzieję, że wciąż trzyma fason.
Gość westchnął i przewrócił teatralnie oczami.
-O czym? Wiem, że się wszystkim przejmujesz, ale przystopuj –powiedział chłodno.
Tamten zmarszczył brwi i przystawił mu gazetę przed nos.
-O tym, Norge.
Zmarszczył nos. Nie lubił jak go tak nazywano. Wziął dziennik od niego i przeczytał pierwszy nagłówek.
„Alianci rezygnują z okupacji Niemiec. Wycofywanie wojsk trwa.”
-No i? To nie nasza sprawa –rzucił mu gazetę przed nos –poza tym, moim zdaniem w obecnej sytuacji to dobra decyzja.
-Jak to „dobra decyzja”? Przecież to wszystko może zacząć się od nowa –starał się nie podnosić głosu.
-A nawet jakby, to co? I tak byłeś neutralny, Szwedku –kąciki jego ust uniosły się w złośliwym grymasie –choć w sumie zabawna sytuacja. Ciekawe co z tego wyniknie.
-Zabawna? –wycedził przez zęby –wiesz, że ten okres pokoju wisi na włosku. Miliony istnień straciło życie, drugie tyle ma je jeszcze stracić?
-Posłuchaj, Ludwiga już nie ma. Wiesz, jaki to miało mieć cel. I w tym wypadku akurat im się to udało.
-Ale przecież…
 -Tak, nikt się nie spodziewał, że to wszystko będzie miało aż tak gwałtowne skutki –przerwał mu Norwegia –widocznie zorientowali się, że przesadzili, bo nikogo już nie zabierają, ale są zbyt uparci, by przyznać się do błędu. Jednak mimo wszystko dopięli swego. Nie potrzebna jest już okupacja, bo teraz Europejczycy nie mają żadnego powodu, by wszczynać wojnę –zaczął mieszać łyżeczką gorący napój.
Szwecja zacisnął zęby.
-Ale za jaką cenę! Świat nie jest już taki sam. Masz rację, wojna nie jest teraz problemem, jednak nie wmówisz mi, że wszystko jest w porządku. Nie ma już narodu niemieckiego, francuskiego, włoskiego i innych… ci ludzie nawet nie chcą być tak nazywani, a co dopiero mają czuć jakikolwiek związek z ich państwem. Odebrano im świadomość odrębności od innych, coś co przez tyle stuleci tworzyło światową kulturę, cywilizację i samego człowieka... –zamilkł i wziął ostatni łyk kawy –Teraz już będzie tylko gorzej.

Przez to opowiadanie odkryłam, że polubiłam kolejny pairing, trochę moim zdaniem  niedoceniany :v

czwartek, 28 sierpnia 2014

We are all stained with blood - cz.1

Wiem, że i tak nikt nie czekał, ale po długiej przerwie wracam z nowym fanfickiem! Tym razem będzie coś zupełnie innego :3 Opowiadanie zainspirowane książką Jamesa Dashnera „The Maze Runner”(jak ktoś nie zna – nie polecam czytać o czym to jest, wtedy lepiej się będzie czytać fanfica ^^). Niektóre wydarzenia i miejsce wydarzeń będą podobne. Wszystko przeniesione jednak na hetaliowy grunt |:D Można powiedzieć, że pobawiłam się trochę samą istotą nation-tanów (personifikacji) i ich rolą na świecie (moja chora wyobraźnia jest chora).

Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokół
Zatapiając obrzędy dawnej niewinności;
Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc.*

______
*Fragment wiersza „Drugie przyjście” W.B. Yeatsa

Wrzesień 1945

Dźwięk metalu uderzającego o metal był nie do zniesienia. Spróbował wstać, jednak w tym samym momencie podłoga zadrżała i przewrócił się.  Złapał się za pulsującą głowę nie rozumiejąc nic z sytuacji, w której się znalazł. Powoli doczołgał się na czworakach do najbliższej ściany i oparł się o nią  biorąc głęboki oddech. Nim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności pomieszczenie szarpnęło w górę, jednak dopiero po chwili zorientował się, że znajduje się w windzie. Kołysała się gwałtownie na boki przyprawiając go o mdłości. Jedyne co mu zostało to pełne napięcia wyczekiwanie co dalej. Nie miał pojęcia jak tu się tutaj znalazł. Jednak po chwili kolejna myśli zamroczyła go tak, że niemal stracił przytomność. Nie pamiętał niczego. Nie pojmował jak to mogło być możliwe. Nie mógł przypomnieć sobie niczego ze swojej przeszłości. Na jego czole pojawiły się głębokie zmarszczki.  Przez jego głowę przechodziło wiele nic  nie znaczących obrazów – jeziora, krajobrazy, budynki. To wszystko było jednak dla niego niesamowicie obce, nie czuł żadnego związku z nimi, nie mógł sobie przypomnieć gdzie się znajdują, a także kiedy i w jakiej sytuacji je zobaczył. Widział także wiele sylwetek ludzi, jednak były one zamazane, niewyraźne i  w żadnej nie mógł znaleźć w nich niczego znajomego. Po chwili nagle jedna myśli zasłoniła mu wszystkie pozostałe. Pamiętał coś. Swoje imię.
Nazywam się Feliks – pomyślał. Przyciągnął nogi do tułowia i położył głowę na kolanach. Wcale nie cieszył się z powodu tego odkrycia. To imię było dla niego tak samo obce jak setki innych. Równie dobrze mógł nazywać się zupełnie inaczej, jednak ta myśl ciągle tkwiła w jego głowie, więc przyjął to jako coś naturalnego.
Feliks? – pomyślał – niech będzie w takim razie. Westchnął cicho, czuł się wyprany z emocji. Nie wiedział jak to możliwe – ktoś go tu przecież uwięził, stracił pamięć – a jednak był teraz nadzwyczajnie spokojny. Spokój. To uczucie dominowało teraz w jego sercu. A może to była ulga?
Co takiego się wydarzyło?
Oparł tył głowy o zimną metalową ścianę windy, która wciąż nieprzerwanie sunęła w górę.  Tak upłynęły mu minuty, a może i nawet godziny. Już dawno stracił rachubę czasu.
Gdy już myślał, że ta podróż nigdy się nie skończy, gwałtowne szarpnięcie windy, podobne do tego na początku, oznajmiło jej kres. Wstał i po omacku zaczął szukać drzwi, jednak nie znalazł niczego, co by w jakimkolwiek stopniu je przypominało. Zrezygnowany chciał ponownie pogrążyć się pustce jaka go wypełniała, jednak nagle zawładnęła nim niewytłumaczalna złość, przez co, nie kontrolując się kopnął w ścianę naprzeciwko.  Ze zdziwieniem odkrył, że wcale go to nie zabolało. Spojrzał w dół na swoje stopy. Miał na nich wojskowe obuwie z metalowym noskiem. Wyglądały na bardzo porządne. Przyjrzał się całemu swojemu strojowi. Był ubrany w luźne spodnie w kolorze khaki z szerokimi nogawkami zwężającymi się przy kostce, schowanymi w cholewie buta, a także prostą szarą bluzkę. Przejrzał wszystkie kieszenie, jednak były puste.  Winda wciąż się nie otwierała co dało mu chwilę na przemyślenia. Czy był żołnierzem? Spojrzał na swoje dłonie. Nie był nawet pewny czy potrafi obsługiwać broń, a tym bardziej kogoś zabić. Może został jeńcem? Ale kto był jego przeciwnikiem? Nie wiedział przecież nawet dla kogo mógł walczyć.
Jego frustracja rosła z każdą sekundą, aż w końcu zacisnął pięści i wykrzyczał w przestrzeń jakiś nieartykułowany dźwięk, który głucho odbił się od otaczających go ścian. Kiedy zamilkł natychmiast powróciła przenikliwa cisza. Westchnął ciężko i postanowił jeszcze raz przeszukać pomieszczenie. Zorientował się, że było jeszcze miejsce, którego nie sprawdzał. Przesunął dłońmi po ścianie windy i uśmiechnął się lekko z satysfakcją. Było tam coś na wzór poręczy, więc nie zastanawiając się długo postawił na niej jedną nogę i podciągnął się do góry dzięki prętowi wystającemu u rogu. Jego wzrok całkowicie przystosował się już do ciemności, więc z tej odległości bez trudu zauważył małe drzwiczki do wyjścia awaryjnego znajdującego się na suficie. Przez moment wahał się przed pociągnięciem za uchwyt, sam nie rozumiejąc dlaczego. Strach przed nieznanym? Jeśli ktoś go uwięził, nie może przecież pokazać, że się boi. Postanowił, że będzie twardy i nieugięty. Znajdując w sobie głęboko ukryte pokłady odwagi szarpnął za uchwyt, który ku jego zdziwieniu puścił bez problemu. Zalała go plama ostrego światła. Po tak długim czasie spędzonym w ciemności raziło go dotkliwie w oczy, przez co stracił równowagę i ponownie znalazł się na podłodze. Wzdrygnął się, gdy usłyszał donośny hałas, jednak po chwili zorientował się, że był to jedynie odgłos klapy opadającej na swoje pierwotne miejsce. Zanim zdążył się wdrapać, by ponowić próbę wyjścia z potrzasku, drzwiczki otworzyły się same, a raczej - gwoli ścisłości – ktoś je otworzył.
-Ej! Ktoś jeszcze tu jest! –usłyszał donośny głos z góry. Osobliwą rzeczą było to, że doskonale zrozumiał co takiego tamten powiedział, jednak był to inny język, niż ten, w którym myślał. Czy tego nie było już za wiele?
Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do blasku słońca, zauważył sylwetkę wysokiego człowieka, który przyglądał mu się badawczo.
-No chyba sobie żartujesz –odpowiedział mu piskliwy głos w oddali –kolejny? –rzucił z przekąsem.
Nieznajomy w końcu kucnął i pochylił się nad otwartą klapą. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął rękę.
-Pomóc?
Feliks miał mieszane uczucia. Pierwszy raz w życiu go widział i nie miał pojęcia kim jest, jednak podświadomie wzbudzał w nim zaufanie. Jego szorstkie rysy twarzy, błękitne oczy i łagodny uśmiech powodowały w nim dziwne uczucie bezpieczeństwa.
Wziął głęboki oddech i podciągnął się na pręcie wystającym ze ściany, łapiąc się dłoni nieznajomego. Ten bez trudu pomógł mu wyjść z windy na powierzchnię, wyglądał na dość silnego. 
-Jak ci na imię? –spytał Feliks. Jego mózg nie do końca to wszystko rozumiał, więc to idiotyczne pytanie było pierwszym jakie przyszło mu na myśl.
-Jestem Ludwig, miło mi –znów wyciągnął dłoń, tym razem na powitanie –chyba przez jakiś czas będziemy na siebie skazani.

***
Po chwili podeszło do nich jeszcze kilka osób. Nikt nie wyglądał, jakby miał powyżej dwudziestu lat, wszyscy byli również podobnie ubrani do niego.
-Ciekawe ilu nas jeszcze tu będzie… –narzekał znów ten sam głos, tym razem mógł ujrzeć  jednak jego właściciela. Był nim niewysoki chłopak ze skośnymi oczami i ciemnobrązowymi włosami związanymi w kitkę. Podszedł do Feliksa i puknął go palcem wskazującym w pierś –Ej, świeżuchu! Jestem Yao i to ja tutaj dowodzę! –powiedział poważnym tonem, jednak dźwięk jego głosu tak rozbawił Feliksa, że niemal wybuchnął śmiechem.
-Hej! Z jakiej racji to ty niby dowodzisz? – wykrzyknął ktoś jeszcze –Jesteś tu może od kilku dni! To ja byłem pierwszy!
-A ja zaraz po nim! –zaoponował inny.
-Możecie się wreszcie uspokoić?! Zachowujecie się jak dzieci, naprawdę –donośnym głosem skarcił ich chłopak, który dopiero podszedł do grupki. Groźnym wzrokiem spojrzał na Yao, na co ten stał się jeszcze niższy, niż był. Burknął coś pod nosem i odszedł w bok, trochę zły i trochę przestraszony .
-Witamy kolejnego w tej pułapce –powiedział przybysz szyderczo i ukłonił się przed nim na pokaz. –Podobno jestem Feliciano, ja jednak niezbyt w to wierzę –prychnął. –Rozgość się, a kto wie, kto wie, może to właśnie będziesz tym, kto rozwiąże tą zagadkę? –otwartą dłonią zatoczył półkole przed sobą –Jak to mówią, hulaj dusza, piekła nie ma, co? –odwrócił się i odszedł na pięcie. Zrobił kilka kroków i przekrzywił głowę do tyłu, tak, że ich spojrzenia się spotkały –a może właśnie to jest piekło? –uśmiechnął się złowrogo.
Feliks przełknął nerwowo ślinę. Ten gość był naprawdę przerażający.

Gdy zamieszanie wokół jego osoby zelżało, dopiero wtedy rozejrzał się dookoła. Na początku wydawało mu się, że jest na otwartej przestrzeni, jednak niemal od razu brutalna rzeczywistość ukazała przed nim wysoki mur otaczający prostokąt o wymiarach boiska piłkarskiego. Zmrużył brwi –wiedział jak wyglądał stadion, ale nie mógł przypomnieć sobie  gdzie i w jakiej sytuacji go zobaczył, po prostu pusty obraz.  Potarł palcami skroń, czuł, że jego mózg zaraz eksploduje.
-I jak? –usłyszał głos za swoimi plecami. Obrócił się gwałtownie, był to ten sam chłopak, który pomógł mu wyjść z windy.
-A jak ma być? – powiedział z przekąsem –ktoś  mi wreszcie wytłumaczy, gdzie jesteśmy? Dlaczego nas tu uwięziono? Czy tylko ja niczego nie pamiętam?
Blondyn przeczesał palcami włosy i westchnął.
-Nikt niczego nie pamięta, no oprócz swoich imion, ale i tak pewnie są nieprawdziwe. Każdy z nas przybył tu tą samą drogą, co ty –zaczęli iść wzdłuż muru okalającego strefę. Tak, strefa to było dobre określenie. Wszystko wokół było porośnięte trawą, co jakiś czas rosły tu niewysokie drzewa, a słońce dawało przyjemne ciepło znad błękitnego nieba.  Jednak poza tym i klapą od windy, nie było tu niczego. Zieleń, mury, drzewa, pełno zieleni. Ogromna pustka.
-Jest tu nas z tobą na razie dziewięć osób –kontynuował –pierwszy, Alfred, przybył tu dwa tygodnie temu. Od tamtego czasu prawie codziennie ktoś dostawał się tu przez tą windę i nie pamiętał nic ze swojej przeszłości. Jednak kilka dni temu wszystko się skończyło,  nikogo więcej nie przysłano. W każdym razie tak myśleliśmy, bo dziś pojawiłeś się ty.
-I co wy przez ten cały czas robicie? Próbowaliście stąd uciec? Przez ten mur, albo windę? –powiedział z niedowierzaniem w głosie.
-Oczywiście, niezliczoną ilość razy, ale to nie możliwe. Jeszcze dziwniejsze jest to, że w ogóle nie odczuwamy głodu ani pragnienia.  Po prostu całymi dniami siedzimy tutaj tracąc nadzieję, że kiedykolwiek stąd wyjdziemy.
Nie odczuwali głodu? Przecież to niemożliwe. Organizm nie może funkcjonować bez pożywienia –kopnął kamyk walający się po trawie, poczuł ogromne poczucie bezsilności, tak wielkie, że był pewien, iż nigdy takiego nie doznał, mimo utraty pamięci.
-Hej –zagadał po chwili –myślisz, że my nie żyjemy?
Ludwig uniósł brwi i po chwili je zmarszczył.
-Też nad tym myślałem. Jednak mimo wszystko to nie wygląda mi na piekło. Na Niebo tym bardziej.
-A może te wszystkie wyobrażenia o śmierci były błędne? Może po niej właśnie trafia się do takiego miejsca? –westchnął ciężko – nie wiem już co gorsze…
-To czemu tu jest tak mało osób? Straciłem pamięć, ale wydaje mi się, że na świecie nie mogło być tylko tylu ludzi.
-A co z naszym wiekiem? Wyglądamy na nastolatków, a ja się czuję o wiele starzej –mruknął pod nosem. Ludwig jedynie wzruszył bezsilnie ramionami i nie odpowiedział.
Dochodzili już do kąta, gdzie mur skręcał o dziewięćdziesiąt stopni. Pod drzewem ktoś siedział z podkulonymi kolanami i z pustym przerażonym wzrokiem chybotał się w przód i w tył. Feliks posłał Ludwigowi pytające spojrzenie, na co ten opowiedział:
-Ivan. Przybył tu przed tobą. Dziwny człowiek. Na początku chcieliśmy się z nim integrować, ale bał się wszystkiego i wszystkich dookoła, no to go w końcu zostawiliśmy w spokoju.
Przeszli obok niego nawet nie próbując zaczynać rozmowy.
Feliks miał teraz w głowie tylko jedną myśl.
Obłęd.



Jak pewnie zauważyliście – postacie zupełnie niekanonowe – i  tak ma być c: Naprawdę cieszę się, że wzięłam się za to opowiadanie. 

sobota, 28 czerwca 2014

Poszukiwania cz.2 -ost.

Oto jest druga i ostatnia część :) Kolejne opowiadanie prawdopodobnie pojawi się gdzieś pod koniec sierpnia (no-one-cares), ponieważ w lipcu wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do komputera.
/chciałabym jeszcze tylko napisać, żeby nie brać tutaj czasu i przestrzeni na serio (np. po paru godzinach są w innym państwie ;P)/

-Gotowy? –Węgry z uśmiechem czekała przy drzwiach na Polskę.
-Gotowy, gotowy... –mruknął ziewając przeciągle.
-Czyżbyś się nie wysypiał ostatnio? –spytała unosząc jedną brew do góry.
-Ja i niewyspanie? No co ty… Czuję się jak młody bóg! –wyszczerzył swoje zęby z pewną dozą sarkazmu.
-Hej! Nie żartuj sobie ze mnie, ja się tu o ciebie martwię! –mówiąc to walnęła go łokciem w brzuch.
-Nie musisz… serio –powiedział trzymając się za niego i próbując udawać, że go wcale nie zabolało.
Gdy wyszli na dwór, przywitało ich zimne, pochmurne popołudnie. Feliks chciał już zaproponować, by przeczekali jeszcze noc, jednak gdy tylko zobaczył spojrzenie Węgier, od razu zrezygnował z tego pomysłu. Westchnął przeciągle, wcale nie miał ochoty na takie podróże.

Gdy dotarli na miejsce był już wieczór, a słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Zatrzymali się przed bramą dość dużego, gustownego dworku. Dookoła podwórza rosły wysokie krzewy z wieloma gatunkami róż, a także dużo innych wielobarwnych kwiatów. Patrząc się na to wszystko, na pierwszy rzut oka wyglądało to bardziej na pałacyk jakiejś księżniczki niż dom personifikacji.
Podeszli do małego guziczka w ścianie muru ogradzającego posiadłość i nacisnęli go. Dookoła nich rozległ się przyjemny świergot ptaków. Chwilę czekali na odpowiedź, jednak nikt nie przyszedł im otworzyć.
Czyli jednak naprawdę gdzieś pojechał... –westchnęła Węgry zrezygnowana.
Polska jednak nie poddał się tak łatwo i zaczął badawczo wypatrywać czegoś w oddali.
-Ej, tam ktoś podlewa kwiaty! Może będzie wiedział, gdzie podział się ten Kochaś? –zaczął machać ręką i wołać w kierunku człowieka stojącego kilkadziesiąt metrów od nich pielęgnując kwiaty. Mimo najszczerszych wysiłków Feliksa, mężczyzna zdawał się nie zwracać na nich uwagi.
-Wyobrażasz to sobie? –powiedział zirytowany –on mnie po prostu ignoruje! –po tych słowach blondyn zaczął wspinać się po szczeblach żelaznej bramy.
-H-hej, co ty wyprawiasz?! –jego towarzyszka niemal pisnęła z uniesionymi brwiami –nie możesz ot tak włamywać się do czyjegoś domu!
-Ja się wcale nie włamuję, chcę tylko złożyć małą wizytę temu panu –to mówiąc zeskoczył z drugiej strony bramy i pobiegł w stronę mężczyzny posyłając jej zadziorny uśmieszek.

***
Wszyscy z niepokojem wysłuchiwali jakiegokolwiek odgłosu zza drzwi. Po kilku minutach odetchnęli jednak z ulgą, ponieważ okazało się, że zagrożenie przeszło bokiem. Przynajmniej na razie.
-Nie możemy tu siedzieć w nieskończoność –znów zaczął narzekać Ameryka –czy oni nigdy nie przestaną nas szukać? –wyjąkał.
-Zamknij się idioto, ja też bym na ich miejscu nas szukał –wymamrotał zezłoszczony Anglia.
-Ale to są jacyś psychopaci! Gdybyśmy im w porę nie uciekli, to już bylibyśmy martwi!
-A pomyśl, dlaczego się tak zachowują, hm? To była jakaś ich świętość, a my to im tak po prostu zniszczyliśmy… a przez kogo to wszystko? –uniósł głowę czekając na odpowiedź.
Alfred chwilę patrzył się naburmuszony na niego, po czym nieco spuścił z tonu i wymamrotał tylko – to przecież przypadkiem było…

***
Węgry wyczekiwała Polski ze zniecierpliwieniem, starając się wypatrzeć go w ciemnym ogródku na terenie posiadłości. Utrudniał to również fakt, że teren był gęsto pokryty żywopłotem i praktycznie nic nie było widać.
-Francis i ten jego roślinny fetysz –cicho przeklnęła pod nosem starając przynajmniej cokolwiek usłyszeć z ich rozmowy. Po chwili jednak z zaskoczeniem zauważyła, że Feliks idzie w jej kierunku zadowolony trzymając małą kartkę w ręce. Zwinnie przeskoczył przez ogrodzenie stając przed nią dumny i pełen satysfakcji z dobrze wykonanego zadania.
-I co? I co? Dowiedziałeś się czegoś? –zaczęła się go wypytywać, ten jednak stał jedynie wyprężając pierś do przodu. Po chwili posłał jej uśmieszek i wręczył notatkę z zapisanym na niej adresem.
-Już chyba wiem, gdzie to się podział twój imprezowicz.

Patrzyła się na skrawek papieru z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wierzyć, w to co widzi.
-Do Ameryki?! Po co miał by tam jechać…? –spytała zaskoczona.
Polska wywrócił oczami.
-Wiesz ile ja musiałem się namęczyć, żeby wyciągnąć coś od tego faceta? Od razu chciał nasłać na mnie policję, zaczął na mnie krzyczeć, że co ja tu robię, co ja sobie wyobrażam… –niewinnie uniósł ramiona –a ja grzecznie, kulturalnie tylko do niego podszedłem. Czy wszyscy tutaj są tacy gburowaci?
Węgry spojrzała na niego podejrzliwe unosząc jedną brew.
-Więc w jaki sposób wyciągnąłeś od niego te informacje…?
-Mam swoje sposoby –Feliks uśmiechnął się tajemniczo przytykając palec wskazujący do ust.
Elizaveta zmrużyła wzrok, jednak nie skomentowała tego. Wolała chyba nie wiedzieć, jakichże to „sposobów” użył.
-Niech ci będzie… to mów co wiesz.
-Ten gościu też niewiele wiedział. Francis powiedział mu tylko, że jedzie do Ameryki, bo Alfredowi zachciało się wrażeń. Potem podał mu nazwę tego miasteczka i już go nie było –spojrzał na Węgry ze złośliwym uśmieszkiem –czyli tak jak mówiłem, poszedł balować ze wszystkimi, a ty niepotrzebnie się martwisz.
-Ale nie ma go już tak długo! –spuściła wzrok –a co jeśli coś się wydarzyło?
Polska wywrócił oczami i spojrzał na nią wymownie.
-Mam tam teraz jechać, prawda?
Oczy Elizavety zaświeciły się pełne wdzięczności.

***
-Posłuchajcie, ktoś wreszcie musi wyjść i zawiadomić pomoc –powiedział stanowczo Niemcy.
-Ja już chyba wiem, kto to będzie –powiedział Prusy patrząc się drwiąco na niego.
-Wykłócanie się nic nam nie da –odezwał się Francja, co było dość dużym zaskoczeniem dla zebranych, ponieważ dotąd nie wykazywał on zainteresowania zaistniałą sytuacją. Co było jeszcze dziwniejsze, nagle zaczął wyjmować sobie coś ze swoich włosów. Wszyscy gapili się na niego nie rozumiejąc, co robi.
-Niech los zadecyduje! –powiedział dumnie pokazując w dłoni kolekcję kilku wsuwek o różnych długościach.

***

Droga zajęła im całą noc.  Dotarcie do miasteczka był dość problematyczne, ponieważ było ono małe i słabo oznaczone. Wreszcie z ulgą udało im się jednak dojrzeć znak powitalny.
-Prześpijmy się trochę w aucie, jestem wykończony... –mruknął Feliks ziewając przeciągle.
-No coś ty! Jesteśmy już ta blisko, a ty chcesz sobie drzemkę urządzać?! –powiedziała Węgry niemal siłą wyciągając go z auta.
Zatrzymali się na obrzeżach miasta i zaczęli iść wzdłuż drogi. Mimo, iż był to niedzielny poranek i oczywistością było, że każdy jeszcze śpi, jednak było zbyt cicho. Mięli wrażenie, jakby wszystko nagle zamilkło. Nie słyszeli nawet śpiewu ptaków, żaden samochód nie przejeżdżał, żaden pies nie szczekał. Było dziwnie. Oboje to wiedzieli, jednak żadne z nich nie chciało tego przyznać.
Szli kilka minut główną ulicą szukając jakiejkolwiek żywej duszy, dopóki nie napotkali pewnej osobliwej rzeczy. Węgry uniosła wysoko brwi, a Polska przetarł oczy ze zdumienia.
-Czy ja dobrze widzę…? –wyszeptał niemal bezgłośnie.
Tuż przed bramą parku stał, jak gdyby nigdy nic, wielki czołg.
-Co to ma znaczyć?! –wyjąkała Elizaveta.
Ostrożnie podeszli do pojazdu szczegółowo się mu przyglądając.
-Nie wygląda mi to na replikę… -mruknął Feliks, po czym rozejrzał się dookoła. Nagle jego uwagę przykuła tabliczka wisząca na bramie –Ela patrz!


Wystawa zabytków z II Wojny Światowej.
Zapraszamy!

Głośno wypuścił powietrze.
-Myślę, że już wiem po co tu przyjechali…
Węgry pufnęła zezłoszczona.
-Ten dupek wystawił mnie tylko po to, by pooglądać sobie jakieś graty?! Jak go dorwę to kształt jego głowy już nie będzie taki sam.
Feliks zaśmiał się wyobrażając sobie tą sytuację. Po chwili jednak spoważniał.
-W tym problem, że nie mamy pojęcia gdzie oni są. Gdzie ktokolwiek z tego miasteczka jest.
Udali się w kierunku wystawy. Szli powoli alejkami podziwiając wiele bardzo dobrze zachowanych zabytków. Po chwili zauważyli jednak kolejną osobliwość tego miasteczka. Na środku placu otoczonego parkiem stał wysoki pomnik przedstawiającego jakiegoś człowieka w wojskowym mundurze na koniu. Lepszym określeniem byłoby jednak słowo przedstawiał, gdyż mężczyźnie brakowało głowy, prawej ręki i kawałka torsu.
-Co tu się wydarzyło…? –wyszeptała Węgry, nie wiedząc jak inaczej skomentować, to co widzi. Polska jednak nic nie powiedział, podszedł jedynie bliżej do posągu i zaczął mu się bacznie przyglądać, jednocześnie drapiąc się po brodzie i głęboko się nad czymś zastanawiając. Obszedł go kilka razy dookoła, gdy nagle obrócił się gwałtownie.
-Bingo! –wykrzyknął.
-C-co „bingo”? –spytała niepewnie Elizaveta. Feliks wskazał palcem na armatę stojącą nieopodal, skierowaną dokładnie w stronę pomnika –Coś świta?
Węgry patrzyła się nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
-Po co ktoś miałby strzelać z armaty do posągów?!
Polska zaśmiał się chodząc w tą i z powrotem –No któż to mógł być? No nie wiem… może jacyś turyści, którzy chcieli sprawdzić, czy wciąż potrafią się tym ustrojstwem obsługiwać… hm? Co o tym sądzisz? –oparł się o bok armaty rozbawiony.
-Nie… to niemożliwe. Oni nie są aż tak głupi... –wyjąkała.
-A jednak! –uśmiechnął się przesuwając dłonią po dziale –wciąż nie wiemy jednak, dlaczego miasto jest takie opustoszałe…
Ledwo skończył to mówić, gdy do ich uszu dotarło dziwne dudnienie.
-Co tym razem…? –Węgry przystawiła dłoń do czoła załamana.
Dźwięk z sekundy na sekundę stawał się coraz głośniejszy.
-To chyba stamtąd –Feliks wskazał na boczną ulicę. Oboje pobiegli w tamtą stronę zobaczyć co się dzieje, jednak to co ujrzeli, przerosło ich najśmielsze oczekiwania.
Środkiem drogi biegł nie kto inny jak Gilbert. Lepszym określeniem byłaby jednak ucieczka. Bardzo szybka ucieczka przed rozwścieczonym tłumem, który nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Pogoń kierowała się w ich stronę, jednak nie byli w stanie usunąć się z drogi, ponieważ byli zbyt pochłonięci tym irracjonalnym widokiem uciekającego Prusaka. W końcu on także ich dostrzegł, a oczy niemal wyleciały mu z orbit. On chyba również nie mógł pojąć surrealizmu tego wydarzenia. W ostatniej chwili zdążyli przesunąć się na chodnik, tak by nie zostać rozdeptani przez dziki tłum.
-Apteka…! Piwnica! –zdołał jedynie wykrzyczeć po polsku Gilbert mijając ich, tak, by mieszkańcy miasteczka go nie zrozumieli.
Kilka sekund później wszyscy znikli im z pola widzenia.
-Okeeej... –powiedział przeciągle Feliks –coś mi się wydaję, że teraz najlepszym wyjściem byłoby pójście do tego miejsca.
Węgry jedynie mu przytaknęła, nie mogąc inaczej skomentować tego, co właśnie zobaczyła.

Znalezienie apteki nie było zbyt trudnym zadaniem, gdyż miasteczko było stosunkowo małe i dobrze oznaczone. Starali się wypatrzeć coś przez szybę witryny, jednak nic nadzwyczajnego nie rzuciło im się w oczy. Feliks delikatnie nacisnął klamkę, co, o dziwo, poskutkowało. Weszli do środka jasnego pomieszczenia wypatrując jakichś drzwi mogących zaprowadzić ich do piwnicy. Gdy przeszli na zaplecze, ich oczom ukazało się kilka schodków prowadzących w dół i małe drzwi. Spróbowali je otworzyć, jednak tym razem im się to nie udało.
Polska podrapał się po brodzie i odsunął się trochę od drzwi, na tyle na ile pozwalała szerokość pomieszczenia.
-Feliks, co ty chcesz... –Elizavecie nie było dane dokończyć pytania, gdyż w tym momencie blondyn z impetem rzucił się na drzwi, przebijając je na wylot. Z dumą ocenił swoją pracę.
-Tak jak myślałem, to tylko tandetna płyta pilśniowa... –gdy tylko przestał podziwiać swój wyczyn, rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył grupkę ludzi siedzącą w kącie. Przez kilka chwil mierzyli się wzrokiem.
-Feliks?! A ty co tu robisz? –spytał niedowierzający Alfred.
-Ktoś was musiał w końcu uratować, czyż nie? –uśmiechnął się złośliwie.

***
Szli grupką przez miasto, bacznie obserwując swoje otoczenie. Teraz im brakowało tylko tego, by natrafić na grupę rozwścieczonych mieszkańców.
-Mamy jakiś plan? –spytał Ludwig.
-Przydałoby się dostać do samochodu –mruknął Feliks.
-A co z Gilbertem? Nie możemy go tak tu zostawić –jęknęła Węgry.
-Najważniejsze, to dostać się do auta, potem się coś wymyśli.

Przemierzali opuszczone ulice nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Z ulgą dotarli do pojazdu Polski, jednak okazało się, że samochód jest zbyt mały, by pomieścić ich wszystkich.
Wyszło na to, że Elizaveta została zmuszona usiąść na kolanach Francisa, który nie wyglądał, jakby zbytnio się tym przejmował. Gdy Feliks włączył silnik, zaproponował, by od razu uciekać stąd jak najdalej, jednak jego rozważania boleśnie przerwała podirytowana Węgry.
-Nie możemy tu nikogo zostawić –mruknął Niemcy rozważając wyjście z tej sytuacji.
-No to musimy go po prostu odbić –powiedział Polska z błyskiem w oku naciskając gwałtownie pedał gazu.

***

Gilbert biegł już ostatkiem sił. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak dał się wplątać w to wszystko. To przez te wsuwki Francisa! Dlaczego to on musiał wylosować najkrótszą? I co tu robią Feliks i Elizaveta? Jak oni się tu znaleźli?
 Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Nagle do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk, który po chwili zbiegł się z obrazem. Kilkaset kilometrów przed nim jechał rozpędzony samochód z grupką ludzi. Gdy przyjrzał się dokładniej, zobaczył w jego wnętrzu znajome sylwetki. Wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy niemal tak szybko jak znikł. Jak oni mięli zamiar mu pomóc w ten sposób?
Pojazd zbliżał się nieubłaganie szybko, wciąż nie zmieniając swojego kursu. Nagle jednak drzwi się otworzyły i z wnętrza auta zaczęła wystawać ręka. Gilbert szybko ocenił sytuację. Jego pogoń była oddalona od niego o kilkanaście metrów, więc wywnioskował, że jeśli mocno się złapie… to może się udać.
Do spotkania zostało kilka sekund, a cała akcja trwała jeszcze krócej. Prusy z całych sił starał się trzymać wyciągniętej ręki, a w tym samym czasie Feliks gwałtownie skręcił, by nie uderzyć w tłum mieszkańców. Tym sposobem, prawa fizyki zarzuciły albinosem tak, że wleciał na tylne siedzenia, a jego głowa znalazła się na kolanach zaskoczonej Elizavety.
-Cześć, tęskniłaś? –powiedział zawadiacko szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby.
Prowadzący blondyn nie miał innego wyboru, jak tylko wjechać samochodem do parku. Musiał manewrować tak, by nie zderzyć się żadnym czołgiem, co miałoby katastrofalne skutki. Gdy zorał niemal wszystkie klomby kwiatów, wreszcie udało mu się wyjechać za ulicę, skąd udał się na drogę prowadzącą do wyjazdu z miasta, przy okazji łamiąc niemal wszystkie przepisy drogowe.
-No i kolejne miejsce na mapie, do którego już nigdy się nie udam –jęknął Alfred komentując całe to wydarzenie.


Nie ma to jak jechać do Ameryki samochodem... xD