czwartek, 28 sierpnia 2014

We are all stained with blood - cz.1

Wiem, że i tak nikt nie czekał, ale po długiej przerwie wracam z nowym fanfickiem! Tym razem będzie coś zupełnie innego :3 Opowiadanie zainspirowane książką Jamesa Dashnera „The Maze Runner”(jak ktoś nie zna – nie polecam czytać o czym to jest, wtedy lepiej się będzie czytać fanfica ^^). Niektóre wydarzenia i miejsce wydarzeń będą podobne. Wszystko przeniesione jednak na hetaliowy grunt |:D Można powiedzieć, że pobawiłam się trochę samą istotą nation-tanów (personifikacji) i ich rolą na świecie (moja chora wyobraźnia jest chora).

Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokół
Zatapiając obrzędy dawnej niewinności;
Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych
Kipi żarliwa i porywcza moc.*

______
*Fragment wiersza „Drugie przyjście” W.B. Yeatsa

Wrzesień 1945

Dźwięk metalu uderzającego o metal był nie do zniesienia. Spróbował wstać, jednak w tym samym momencie podłoga zadrżała i przewrócił się.  Złapał się za pulsującą głowę nie rozumiejąc nic z sytuacji, w której się znalazł. Powoli doczołgał się na czworakach do najbliższej ściany i oparł się o nią  biorąc głęboki oddech. Nim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności pomieszczenie szarpnęło w górę, jednak dopiero po chwili zorientował się, że znajduje się w windzie. Kołysała się gwałtownie na boki przyprawiając go o mdłości. Jedyne co mu zostało to pełne napięcia wyczekiwanie co dalej. Nie miał pojęcia jak tu się tutaj znalazł. Jednak po chwili kolejna myśli zamroczyła go tak, że niemal stracił przytomność. Nie pamiętał niczego. Nie pojmował jak to mogło być możliwe. Nie mógł przypomnieć sobie niczego ze swojej przeszłości. Na jego czole pojawiły się głębokie zmarszczki.  Przez jego głowę przechodziło wiele nic  nie znaczących obrazów – jeziora, krajobrazy, budynki. To wszystko było jednak dla niego niesamowicie obce, nie czuł żadnego związku z nimi, nie mógł sobie przypomnieć gdzie się znajdują, a także kiedy i w jakiej sytuacji je zobaczył. Widział także wiele sylwetek ludzi, jednak były one zamazane, niewyraźne i  w żadnej nie mógł znaleźć w nich niczego znajomego. Po chwili nagle jedna myśli zasłoniła mu wszystkie pozostałe. Pamiętał coś. Swoje imię.
Nazywam się Feliks – pomyślał. Przyciągnął nogi do tułowia i położył głowę na kolanach. Wcale nie cieszył się z powodu tego odkrycia. To imię było dla niego tak samo obce jak setki innych. Równie dobrze mógł nazywać się zupełnie inaczej, jednak ta myśl ciągle tkwiła w jego głowie, więc przyjął to jako coś naturalnego.
Feliks? – pomyślał – niech będzie w takim razie. Westchnął cicho, czuł się wyprany z emocji. Nie wiedział jak to możliwe – ktoś go tu przecież uwięził, stracił pamięć – a jednak był teraz nadzwyczajnie spokojny. Spokój. To uczucie dominowało teraz w jego sercu. A może to była ulga?
Co takiego się wydarzyło?
Oparł tył głowy o zimną metalową ścianę windy, która wciąż nieprzerwanie sunęła w górę.  Tak upłynęły mu minuty, a może i nawet godziny. Już dawno stracił rachubę czasu.
Gdy już myślał, że ta podróż nigdy się nie skończy, gwałtowne szarpnięcie windy, podobne do tego na początku, oznajmiło jej kres. Wstał i po omacku zaczął szukać drzwi, jednak nie znalazł niczego, co by w jakimkolwiek stopniu je przypominało. Zrezygnowany chciał ponownie pogrążyć się pustce jaka go wypełniała, jednak nagle zawładnęła nim niewytłumaczalna złość, przez co, nie kontrolując się kopnął w ścianę naprzeciwko.  Ze zdziwieniem odkrył, że wcale go to nie zabolało. Spojrzał w dół na swoje stopy. Miał na nich wojskowe obuwie z metalowym noskiem. Wyglądały na bardzo porządne. Przyjrzał się całemu swojemu strojowi. Był ubrany w luźne spodnie w kolorze khaki z szerokimi nogawkami zwężającymi się przy kostce, schowanymi w cholewie buta, a także prostą szarą bluzkę. Przejrzał wszystkie kieszenie, jednak były puste.  Winda wciąż się nie otwierała co dało mu chwilę na przemyślenia. Czy był żołnierzem? Spojrzał na swoje dłonie. Nie był nawet pewny czy potrafi obsługiwać broń, a tym bardziej kogoś zabić. Może został jeńcem? Ale kto był jego przeciwnikiem? Nie wiedział przecież nawet dla kogo mógł walczyć.
Jego frustracja rosła z każdą sekundą, aż w końcu zacisnął pięści i wykrzyczał w przestrzeń jakiś nieartykułowany dźwięk, który głucho odbił się od otaczających go ścian. Kiedy zamilkł natychmiast powróciła przenikliwa cisza. Westchnął ciężko i postanowił jeszcze raz przeszukać pomieszczenie. Zorientował się, że było jeszcze miejsce, którego nie sprawdzał. Przesunął dłońmi po ścianie windy i uśmiechnął się lekko z satysfakcją. Było tam coś na wzór poręczy, więc nie zastanawiając się długo postawił na niej jedną nogę i podciągnął się do góry dzięki prętowi wystającemu u rogu. Jego wzrok całkowicie przystosował się już do ciemności, więc z tej odległości bez trudu zauważył małe drzwiczki do wyjścia awaryjnego znajdującego się na suficie. Przez moment wahał się przed pociągnięciem za uchwyt, sam nie rozumiejąc dlaczego. Strach przed nieznanym? Jeśli ktoś go uwięził, nie może przecież pokazać, że się boi. Postanowił, że będzie twardy i nieugięty. Znajdując w sobie głęboko ukryte pokłady odwagi szarpnął za uchwyt, który ku jego zdziwieniu puścił bez problemu. Zalała go plama ostrego światła. Po tak długim czasie spędzonym w ciemności raziło go dotkliwie w oczy, przez co stracił równowagę i ponownie znalazł się na podłodze. Wzdrygnął się, gdy usłyszał donośny hałas, jednak po chwili zorientował się, że był to jedynie odgłos klapy opadającej na swoje pierwotne miejsce. Zanim zdążył się wdrapać, by ponowić próbę wyjścia z potrzasku, drzwiczki otworzyły się same, a raczej - gwoli ścisłości – ktoś je otworzył.
-Ej! Ktoś jeszcze tu jest! –usłyszał donośny głos z góry. Osobliwą rzeczą było to, że doskonale zrozumiał co takiego tamten powiedział, jednak był to inny język, niż ten, w którym myślał. Czy tego nie było już za wiele?
Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do blasku słońca, zauważył sylwetkę wysokiego człowieka, który przyglądał mu się badawczo.
-No chyba sobie żartujesz –odpowiedział mu piskliwy głos w oddali –kolejny? –rzucił z przekąsem.
Nieznajomy w końcu kucnął i pochylił się nad otwartą klapą. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął rękę.
-Pomóc?
Feliks miał mieszane uczucia. Pierwszy raz w życiu go widział i nie miał pojęcia kim jest, jednak podświadomie wzbudzał w nim zaufanie. Jego szorstkie rysy twarzy, błękitne oczy i łagodny uśmiech powodowały w nim dziwne uczucie bezpieczeństwa.
Wziął głęboki oddech i podciągnął się na pręcie wystającym ze ściany, łapiąc się dłoni nieznajomego. Ten bez trudu pomógł mu wyjść z windy na powierzchnię, wyglądał na dość silnego. 
-Jak ci na imię? –spytał Feliks. Jego mózg nie do końca to wszystko rozumiał, więc to idiotyczne pytanie było pierwszym jakie przyszło mu na myśl.
-Jestem Ludwig, miło mi –znów wyciągnął dłoń, tym razem na powitanie –chyba przez jakiś czas będziemy na siebie skazani.

***
Po chwili podeszło do nich jeszcze kilka osób. Nikt nie wyglądał, jakby miał powyżej dwudziestu lat, wszyscy byli również podobnie ubrani do niego.
-Ciekawe ilu nas jeszcze tu będzie… –narzekał znów ten sam głos, tym razem mógł ujrzeć  jednak jego właściciela. Był nim niewysoki chłopak ze skośnymi oczami i ciemnobrązowymi włosami związanymi w kitkę. Podszedł do Feliksa i puknął go palcem wskazującym w pierś –Ej, świeżuchu! Jestem Yao i to ja tutaj dowodzę! –powiedział poważnym tonem, jednak dźwięk jego głosu tak rozbawił Feliksa, że niemal wybuchnął śmiechem.
-Hej! Z jakiej racji to ty niby dowodzisz? – wykrzyknął ktoś jeszcze –Jesteś tu może od kilku dni! To ja byłem pierwszy!
-A ja zaraz po nim! –zaoponował inny.
-Możecie się wreszcie uspokoić?! Zachowujecie się jak dzieci, naprawdę –donośnym głosem skarcił ich chłopak, który dopiero podszedł do grupki. Groźnym wzrokiem spojrzał na Yao, na co ten stał się jeszcze niższy, niż był. Burknął coś pod nosem i odszedł w bok, trochę zły i trochę przestraszony .
-Witamy kolejnego w tej pułapce –powiedział przybysz szyderczo i ukłonił się przed nim na pokaz. –Podobno jestem Feliciano, ja jednak niezbyt w to wierzę –prychnął. –Rozgość się, a kto wie, kto wie, może to właśnie będziesz tym, kto rozwiąże tą zagadkę? –otwartą dłonią zatoczył półkole przed sobą –Jak to mówią, hulaj dusza, piekła nie ma, co? –odwrócił się i odszedł na pięcie. Zrobił kilka kroków i przekrzywił głowę do tyłu, tak, że ich spojrzenia się spotkały –a może właśnie to jest piekło? –uśmiechnął się złowrogo.
Feliks przełknął nerwowo ślinę. Ten gość był naprawdę przerażający.

Gdy zamieszanie wokół jego osoby zelżało, dopiero wtedy rozejrzał się dookoła. Na początku wydawało mu się, że jest na otwartej przestrzeni, jednak niemal od razu brutalna rzeczywistość ukazała przed nim wysoki mur otaczający prostokąt o wymiarach boiska piłkarskiego. Zmrużył brwi –wiedział jak wyglądał stadion, ale nie mógł przypomnieć sobie  gdzie i w jakiej sytuacji go zobaczył, po prostu pusty obraz.  Potarł palcami skroń, czuł, że jego mózg zaraz eksploduje.
-I jak? –usłyszał głos za swoimi plecami. Obrócił się gwałtownie, był to ten sam chłopak, który pomógł mu wyjść z windy.
-A jak ma być? – powiedział z przekąsem –ktoś  mi wreszcie wytłumaczy, gdzie jesteśmy? Dlaczego nas tu uwięziono? Czy tylko ja niczego nie pamiętam?
Blondyn przeczesał palcami włosy i westchnął.
-Nikt niczego nie pamięta, no oprócz swoich imion, ale i tak pewnie są nieprawdziwe. Każdy z nas przybył tu tą samą drogą, co ty –zaczęli iść wzdłuż muru okalającego strefę. Tak, strefa to było dobre określenie. Wszystko wokół było porośnięte trawą, co jakiś czas rosły tu niewysokie drzewa, a słońce dawało przyjemne ciepło znad błękitnego nieba.  Jednak poza tym i klapą od windy, nie było tu niczego. Zieleń, mury, drzewa, pełno zieleni. Ogromna pustka.
-Jest tu nas z tobą na razie dziewięć osób –kontynuował –pierwszy, Alfred, przybył tu dwa tygodnie temu. Od tamtego czasu prawie codziennie ktoś dostawał się tu przez tą windę i nie pamiętał nic ze swojej przeszłości. Jednak kilka dni temu wszystko się skończyło,  nikogo więcej nie przysłano. W każdym razie tak myśleliśmy, bo dziś pojawiłeś się ty.
-I co wy przez ten cały czas robicie? Próbowaliście stąd uciec? Przez ten mur, albo windę? –powiedział z niedowierzaniem w głosie.
-Oczywiście, niezliczoną ilość razy, ale to nie możliwe. Jeszcze dziwniejsze jest to, że w ogóle nie odczuwamy głodu ani pragnienia.  Po prostu całymi dniami siedzimy tutaj tracąc nadzieję, że kiedykolwiek stąd wyjdziemy.
Nie odczuwali głodu? Przecież to niemożliwe. Organizm nie może funkcjonować bez pożywienia –kopnął kamyk walający się po trawie, poczuł ogromne poczucie bezsilności, tak wielkie, że był pewien, iż nigdy takiego nie doznał, mimo utraty pamięci.
-Hej –zagadał po chwili –myślisz, że my nie żyjemy?
Ludwig uniósł brwi i po chwili je zmarszczył.
-Też nad tym myślałem. Jednak mimo wszystko to nie wygląda mi na piekło. Na Niebo tym bardziej.
-A może te wszystkie wyobrażenia o śmierci były błędne? Może po niej właśnie trafia się do takiego miejsca? –westchnął ciężko – nie wiem już co gorsze…
-To czemu tu jest tak mało osób? Straciłem pamięć, ale wydaje mi się, że na świecie nie mogło być tylko tylu ludzi.
-A co z naszym wiekiem? Wyglądamy na nastolatków, a ja się czuję o wiele starzej –mruknął pod nosem. Ludwig jedynie wzruszył bezsilnie ramionami i nie odpowiedział.
Dochodzili już do kąta, gdzie mur skręcał o dziewięćdziesiąt stopni. Pod drzewem ktoś siedział z podkulonymi kolanami i z pustym przerażonym wzrokiem chybotał się w przód i w tył. Feliks posłał Ludwigowi pytające spojrzenie, na co ten opowiedział:
-Ivan. Przybył tu przed tobą. Dziwny człowiek. Na początku chcieliśmy się z nim integrować, ale bał się wszystkiego i wszystkich dookoła, no to go w końcu zostawiliśmy w spokoju.
Przeszli obok niego nawet nie próbując zaczynać rozmowy.
Feliks miał teraz w głowie tylko jedną myśl.
Obłęd.



Jak pewnie zauważyliście – postacie zupełnie niekanonowe – i  tak ma być c: Naprawdę cieszę się, że wzięłam się za to opowiadanie.