Wiem, że i tak nikt nie czekał, ale po długiej przerwie wracam z nowym fanfickiem! Tym razem będzie coś zupełnie innego :3 Opowiadanie
zainspirowane książką Jamesa Dashnera „The Maze Runner”(jak ktoś nie zna – nie
polecam czytać o czym to jest, wtedy lepiej się będzie czytać fanfica ^^). Niektóre
wydarzenia i miejsce wydarzeń będą podobne. Wszystko przeniesione jednak na
hetaliowy grunt |:D Można powiedzieć, że pobawiłam się trochę samą istotą
nation-tanów (personifikacji) i ich rolą na świecie (moja chora wyobraźnia jest
chora).
Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym
wirze;
Czysta anarchia szaleje nad światem,
Wzdyma się
fala mętna od krwi, wszędzie wokół
Zatapiając
obrzędy dawnej niewinności;
Najlepsi tracą
wszelką wiarę, a w
najgorszych
Kipi żarliwa
i porywcza moc.*
______
*Fragment
wiersza „Drugie przyjście”
W.B. Yeatsa
Wrzesień 1945
Dźwięk metalu uderzającego
o metal był nie do zniesienia. Spróbował wstać, jednak w tym samym momencie
podłoga zadrżała i przewrócił się. Złapał się za pulsującą głowę nie rozumiejąc
nic z sytuacji, w której się znalazł. Powoli doczołgał się na czworakach do
najbliższej ściany i oparł się o nią
biorąc głęboki oddech. Nim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności
pomieszczenie szarpnęło w górę, jednak dopiero po chwili zorientował się, że
znajduje się w windzie. Kołysała się gwałtownie na boki przyprawiając go o mdłości.
Jedyne co mu zostało to pełne napięcia wyczekiwanie co dalej. Nie miał pojęcia
jak tu się tutaj znalazł. Jednak po chwili kolejna myśli zamroczyła go tak, że
niemal stracił przytomność. Nie pamiętał
niczego. Nie pojmował jak to mogło być możliwe. Nie mógł przypomnieć sobie
niczego ze swojej przeszłości. Na jego czole pojawiły się głębokie
zmarszczki. Przez jego głowę
przechodziło wiele nic nie znaczących
obrazów – jeziora, krajobrazy, budynki. To wszystko było jednak dla niego
niesamowicie obce, nie czuł żadnego związku z nimi, nie mógł sobie przypomnieć
gdzie się znajdują, a także kiedy i w jakiej sytuacji je zobaczył. Widział
także wiele sylwetek ludzi, jednak były one zamazane, niewyraźne i w żadnej nie mógł znaleźć w nich niczego
znajomego. Po chwili nagle jedna myśli zasłoniła mu wszystkie pozostałe.
Pamiętał coś. Swoje imię.
Nazywam się Feliks –
pomyślał. Przyciągnął nogi do tułowia i położył głowę na kolanach. Wcale nie
cieszył się z powodu tego odkrycia. To imię było dla niego tak samo obce jak
setki innych. Równie dobrze mógł nazywać się zupełnie inaczej, jednak ta myśl
ciągle tkwiła w jego głowie, więc przyjął to jako coś naturalnego.
Feliks? – pomyślał – niech
będzie w takim razie. Westchnął cicho, czuł się wyprany z emocji. Nie wiedział
jak to możliwe – ktoś go tu przecież uwięził, stracił pamięć – a jednak był
teraz nadzwyczajnie spokojny. Spokój.
To uczucie dominowało teraz w jego sercu. A może to była ulga?
Co takiego się wydarzyło?
Oparł tył głowy o zimną
metalową ścianę windy, która wciąż nieprzerwanie sunęła w górę. Tak upłynęły mu minuty, a może i nawet
godziny. Już dawno stracił rachubę czasu.
Gdy już myślał, że ta
podróż nigdy się nie skończy, gwałtowne szarpnięcie windy, podobne do tego na
początku, oznajmiło jej kres. Wstał i po omacku zaczął szukać drzwi, jednak nie
znalazł niczego, co by w jakimkolwiek stopniu je przypominało. Zrezygnowany
chciał ponownie pogrążyć się pustce jaka go wypełniała, jednak nagle zawładnęła
nim niewytłumaczalna złość, przez co, nie kontrolując się kopnął w ścianę
naprzeciwko. Ze zdziwieniem odkrył, że
wcale go to nie zabolało. Spojrzał w dół na swoje stopy. Miał na nich wojskowe
obuwie z metalowym noskiem. Wyglądały na bardzo porządne. Przyjrzał się całemu
swojemu strojowi. Był ubrany w luźne spodnie w kolorze khaki z szerokimi
nogawkami zwężającymi się przy kostce, schowanymi w cholewie buta, a także prostą
szarą bluzkę. Przejrzał wszystkie kieszenie, jednak były puste. Winda wciąż się nie otwierała co dało mu
chwilę na przemyślenia. Czy był żołnierzem? Spojrzał na swoje dłonie. Nie był
nawet pewny czy potrafi obsługiwać broń, a tym bardziej kogoś zabić. Może
został jeńcem? Ale kto był jego przeciwnikiem? Nie wiedział przecież nawet dla
kogo mógł walczyć.
Jego frustracja rosła z
każdą sekundą, aż w końcu zacisnął pięści i wykrzyczał w przestrzeń jakiś
nieartykułowany dźwięk, który głucho odbił się od otaczających go ścian. Kiedy
zamilkł natychmiast powróciła przenikliwa cisza. Westchnął ciężko i postanowił
jeszcze raz przeszukać pomieszczenie. Zorientował się, że było jeszcze miejsce,
którego nie sprawdzał. Przesunął dłońmi po ścianie windy i uśmiechnął się lekko
z satysfakcją. Było tam coś na wzór poręczy, więc nie zastanawiając się długo
postawił na niej jedną nogę i podciągnął się do góry dzięki prętowi wystającemu
u rogu. Jego wzrok całkowicie przystosował się już do ciemności, więc z tej
odległości bez trudu zauważył małe drzwiczki do wyjścia awaryjnego znajdującego
się na suficie. Przez moment wahał się przed pociągnięciem za uchwyt, sam nie
rozumiejąc dlaczego. Strach przed
nieznanym? Jeśli ktoś go uwięził, nie może przecież pokazać, że się boi.
Postanowił, że będzie twardy i nieugięty. Znajdując w sobie głęboko ukryte
pokłady odwagi szarpnął za uchwyt, który ku jego zdziwieniu puścił bez problemu.
Zalała go plama ostrego światła. Po tak długim czasie spędzonym w ciemności
raziło go dotkliwie w oczy, przez co stracił równowagę i ponownie znalazł się
na podłodze. Wzdrygnął się, gdy usłyszał donośny hałas, jednak po chwili
zorientował się, że był to jedynie odgłos klapy opadającej na swoje pierwotne
miejsce. Zanim zdążył się wdrapać, by ponowić próbę wyjścia z potrzasku, drzwiczki
otworzyły się same, a raczej - gwoli ścisłości – ktoś je otworzył.
-Ej! Ktoś jeszcze tu jest!
–usłyszał donośny głos z góry. Osobliwą rzeczą było to, że doskonale zrozumiał
co takiego tamten powiedział, jednak był to inny język, niż ten, w którym
myślał. Czy tego nie było już za wiele?
Gdy jego oczy
przyzwyczaiły się do blasku słońca, zauważył sylwetkę wysokiego człowieka, który
przyglądał mu się badawczo.
-No chyba sobie żartujesz
–odpowiedział mu piskliwy głos w oddali –kolejny? –rzucił z przekąsem.
Nieznajomy w końcu kucnął
i pochylił się nad otwartą klapą. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął rękę.
-Pomóc?
Feliks miał mieszane
uczucia. Pierwszy raz w życiu go widział i nie miał pojęcia kim jest, jednak
podświadomie wzbudzał w nim zaufanie. Jego szorstkie rysy twarzy, błękitne oczy
i łagodny uśmiech powodowały w nim dziwne uczucie bezpieczeństwa.
Wziął głęboki oddech i
podciągnął się na pręcie wystającym ze ściany, łapiąc się dłoni nieznajomego.
Ten bez trudu pomógł mu wyjść z windy na powierzchnię, wyglądał na dość
silnego.
-Jak ci na imię? –spytał
Feliks. Jego mózg nie do końca to wszystko rozumiał, więc to idiotyczne pytanie
było pierwszym jakie przyszło mu na myśl.
-Jestem Ludwig, miło mi
–znów wyciągnął dłoń, tym razem na powitanie –chyba przez jakiś czas będziemy
na siebie skazani.
***
Po chwili podeszło do nich
jeszcze kilka osób. Nikt nie wyglądał, jakby miał powyżej dwudziestu lat,
wszyscy byli również podobnie ubrani do niego.
-Ciekawe ilu nas jeszcze
tu będzie… –narzekał znów ten sam głos, tym razem mógł ujrzeć jednak jego właściciela. Był nim niewysoki
chłopak ze skośnymi oczami i ciemnobrązowymi włosami związanymi w kitkę.
Podszedł do Feliksa i puknął go palcem wskazującym w pierś –Ej, świeżuchu!
Jestem Yao i to ja tutaj dowodzę! –powiedział poważnym tonem, jednak dźwięk
jego głosu tak rozbawił Feliksa, że niemal wybuchnął śmiechem.
-Hej! Z jakiej racji to ty
niby dowodzisz? – wykrzyknął ktoś jeszcze –Jesteś tu może od kilku dni! To ja byłem
pierwszy!
-A ja zaraz po nim! –zaoponował
inny.
-Możecie się wreszcie
uspokoić?! Zachowujecie się jak dzieci, naprawdę –donośnym głosem skarcił ich
chłopak, który dopiero podszedł do grupki. Groźnym wzrokiem spojrzał na Yao, na
co ten stał się jeszcze niższy, niż był. Burknął coś pod nosem i odszedł w bok,
trochę zły i trochę przestraszony .
-Witamy kolejnego w tej
pułapce –powiedział przybysz szyderczo i ukłonił się przed nim na pokaz.
–Podobno jestem Feliciano, ja jednak niezbyt w to wierzę –prychnął. –Rozgość
się, a kto wie, kto wie, może to właśnie będziesz tym, kto rozwiąże tą zagadkę?
–otwartą dłonią zatoczył półkole przed sobą –Jak to mówią, hulaj dusza, piekła
nie ma, co? –odwrócił się i odszedł na pięcie. Zrobił kilka kroków i
przekrzywił głowę do tyłu, tak, że ich spojrzenia się spotkały –a może właśnie
to jest piekło? –uśmiechnął się złowrogo.
Feliks przełknął nerwowo
ślinę. Ten gość był naprawdę przerażający.
Gdy zamieszanie wokół jego
osoby zelżało, dopiero wtedy rozejrzał się dookoła. Na początku wydawało mu
się, że jest na otwartej przestrzeni, jednak niemal od razu brutalna
rzeczywistość ukazała przed nim wysoki mur otaczający prostokąt o wymiarach boiska
piłkarskiego. Zmrużył brwi –wiedział jak wyglądał stadion, ale nie mógł
przypomnieć sobie gdzie i w jakiej
sytuacji go zobaczył, po prostu pusty obraz. Potarł palcami skroń, czuł, że jego mózg zaraz
eksploduje.
-I jak? –usłyszał głos za
swoimi plecami. Obrócił się gwałtownie, był to ten sam chłopak, który pomógł mu
wyjść z windy.
-A jak ma być? –
powiedział z przekąsem –ktoś mi wreszcie
wytłumaczy, gdzie jesteśmy? Dlaczego nas tu uwięziono? Czy tylko ja niczego nie
pamiętam?
Blondyn przeczesał palcami
włosy i westchnął.
-Nikt niczego nie pamięta,
no oprócz swoich imion, ale i tak pewnie są nieprawdziwe. Każdy z nas przybył
tu tą samą drogą, co ty –zaczęli iść wzdłuż muru okalającego strefę. Tak,
strefa to było dobre określenie. Wszystko wokół było porośnięte trawą, co jakiś
czas rosły tu niewysokie drzewa, a słońce dawało przyjemne ciepło znad
błękitnego nieba. Jednak poza tym i
klapą od windy, nie było tu niczego. Zieleń, mury, drzewa, pełno zieleni.
Ogromna pustka.
-Jest tu nas z tobą na
razie dziewięć osób –kontynuował –pierwszy, Alfred, przybył tu dwa tygodnie
temu. Od tamtego czasu prawie codziennie ktoś dostawał się tu przez tą windę i
nie pamiętał nic ze swojej przeszłości. Jednak kilka dni temu wszystko się
skończyło, nikogo więcej nie przysłano.
W każdym razie tak myśleliśmy, bo dziś pojawiłeś się ty.
-I co wy przez ten cały
czas robicie? Próbowaliście stąd uciec? Przez ten mur, albo windę? –powiedział
z niedowierzaniem w głosie.
-Oczywiście, niezliczoną
ilość razy, ale to nie możliwe. Jeszcze dziwniejsze jest to, że w ogóle nie
odczuwamy głodu ani pragnienia. Po
prostu całymi dniami siedzimy tutaj tracąc nadzieję, że kiedykolwiek stąd wyjdziemy.
Nie odczuwali głodu?
Przecież to niemożliwe. Organizm nie może funkcjonować bez pożywienia –kopnął
kamyk walający się po trawie, poczuł ogromne poczucie bezsilności, tak wielkie,
że był pewien, iż nigdy takiego nie doznał, mimo utraty pamięci.
-Hej –zagadał po chwili
–myślisz, że my nie żyjemy?
Ludwig uniósł brwi i po
chwili je zmarszczył.
-Też nad tym myślałem.
Jednak mimo wszystko to nie wygląda mi na piekło. Na Niebo tym bardziej.
-A może te wszystkie
wyobrażenia o śmierci były błędne? Może po niej właśnie trafia się do takiego
miejsca? –westchnął ciężko – nie wiem już co gorsze…
-To czemu tu jest tak mało
osób? Straciłem pamięć, ale wydaje mi się, że na świecie nie mogło być tylko
tylu ludzi.
-A co z naszym wiekiem?
Wyglądamy na nastolatków, a ja się czuję o wiele starzej –mruknął pod nosem.
Ludwig jedynie wzruszył bezsilnie ramionami i nie odpowiedział.
Dochodzili już do kąta,
gdzie mur skręcał o dziewięćdziesiąt stopni. Pod drzewem ktoś siedział z
podkulonymi kolanami i z pustym przerażonym wzrokiem chybotał się w przód i w
tył. Feliks posłał Ludwigowi pytające spojrzenie, na co ten opowiedział:
-Ivan. Przybył tu przed
tobą. Dziwny człowiek. Na początku chcieliśmy się z nim integrować, ale bał się
wszystkiego i wszystkich dookoła, no to go w końcu zostawiliśmy w spokoju.
Przeszli obok niego nawet
nie próbując zaczynać rozmowy.
Feliks miał teraz w głowie
tylko jedną myśl.
Obłęd.
Jak pewnie zauważyliście – postacie zupełnie niekanonowe – i
tak ma być c: Naprawdę cieszę się, że
wzięłam się za to opowiadanie.