Głuchy odgłos kroków
roznosił się donośnie po pustym wnętrzu przestrzennego korytarza. W ciszy,
która dotąd tu panowała był niczym rytmiczne uderzanie młotkiem. Chciał jak
najszybciej przejść ten odcinek, jednak gdy tylko przyspieszał, miał wrażenie,
że jego buty wydawały coraz głośniejsze dźwięki. Przeklął pod nosem i zwolnił
kroku. W dłoni trzymał małą karteczkę z numerem mieszkania. Przebiegał wzrokiem
po kolejnych drzwiach, jednak tylko na niektórych znajdowały się jakiekolwiek
liczby. Zadanie utrudniał dodatkowo fakt, że w co drugim żyrandolu były
powykręcane żarówki, które i tak dawały słabe światło. Widocznie właściciel
uznał, że jest zbyt dobroduszny. Po chwili jednak jego oczy się przyzwyczaiły
do częściowego mroku i kilkanaście sekund później stał już przed właściwymi
drzwiami. Wyprostował się i poprawił swój granatowy płaszcz.
Zastanawiał się, kiedy ostatni raz się
spotkali, jednak po chwili przestał o tym rozmyślać, gdy doszedł do wniosku, że
lepiej jak najszybciej o tych wydarzeniach zapomnieć. Wziął głęboki
wdech i delikatnie zapukał kilka razy. Po chwili dało się usłyszeć chrzęst
kilku zamków i drzwi uchyliły się na kilkanaście centymetrów. Wpatrywała się w
niego para dużych, świdrujących oczu. Jednak sekundę później spojrzenie
złagodniało, zostawiając tylko niewielką nutę niepokoju.
-E...Witaj –nie wiedział
jak się zachować, więc jedynie lekko skinął głową na powitanie.
Gospodyni domu stała
chwilę w milczeniu.
-Niemal zapomniałam jak te
twoje rubinowe oczy świecą w ciemności –uśmiechnęła się lekko.
-A mi za to zawsze
pozostaną w głowie te twoje ślepia –zripostował odsłaniając śnieżnobiałe
uzębienie.
Oboje krótko się zaśmiali, jednak wiedzieli,
że próba rozluźnienia sytuacji na niewiele się zda.
-Wejdź, proszę –długowłosa
szatynka otworzyła mu szerzej drzwi, a potem zamknęła je za nim na kilka
spustów. Gość rozejrzał się po mieszkaniu. Było niewielkie, jednak dość
przytulne, choć dużo szafek było pustych i większość rzeczy leżała na wierzchu
w nieładzie.
-Przepraszam za ten
bałagan… niedawno się dopiero przeniosłam i nie mam głowy, żeby to
uporządkować. Nie wiem nawet czy za parę dni znów nie będę musiała się stąd
wynosić gdzie indziej –westchnęła bezsilnie.
-Myślisz, że to coś da?
–zapytał wprost –jak będą chcieli to znajdą cię nawet na końcu świata.
-Wiem, wiem, wiem!
–powiedziała załamanym głosem ze wzrokiem wbitym w ziemię –ale, powiedz mi, co
ja mam robić? Nic innego mi nie pozostało.
Nie odpowiedział. Stali
tak naprzeciw siebie nie wymieniając między sobą ani słowa.
-Nie przyszedłeś tu tak
sobie w odwiedziny, prawda? –wyszeptała w końcu cienkim głosem.
-Masz rację –spojrzał się
na nią zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł mu na twarz –przyszedłem,
bo uznałem, że powinnaś wiedzieć.
-A więc?
Przez chwilę patrzył się
na nią smutno, poczym powiedział:
-Wczoraj zabrali Polskę.
Dziewczyna zacisnęła
pięści, aż zbielały jej kłykcie. Na jej twarzy nie było widać rozpaczy, jedynie
złość, ogromną złość z nutą bezsilności. Wzięła głęboki oddech, by uspokoić
emocje i usiadła na skórzanym fotelu stojącym w rogu pokoju.
-Przecież wiedzieliśmy, że
w końcu to się stanie. To była tylko kwestia czasu –ukryła twarz w dłoniach
–jestem najbardziej zła na siebie, że byłam tak naiwna, iż myślałam, że to
wszystko się już skończyło.
Chłopak usiadł obok niej i
delikatnie ujął jej dłoń.
-Wcale nie byłaś naiwna.
Czuję, że jest jakiś powód, przez który nie zabierali nikogo przez kilka dni.
Musieli się wahać –nachylił się do niej – pamiętaj, zawsze jest nadzieja.
Węgry, obiecaj mi, że nigdy jej nie stracisz.
Zaszkliły jej się lekko
oczy.
-Wiem i ty też równie
dobrze, że któreś z nas będzie następne. Oni mają tam wszystko ustalone, teraz
czas na nas –ścisnęła mocniej jego dłoń –Boje się, Rumunio. Okropnie się boje.
***
Otworzył gwałtownie oczy i
zobaczył, że czyjaś dłoń zakrywa jego usta. Gdy wróciła mu ostrość widzenia bez
problemu rozpoznał tę postać. Uniósł wysoko brwi, po czym ręka naruszająca jego
przestrzeń osobistą trochę się odsunęła.
-Ludwig, co ty
wyprawiasz!? –wykrzyczał zdezorientowany.
-Chyba
to ja powinienem się ciebie o to zapytać –powiedział tamten zirytowany.
-Hę?
Mógłbyś wyjaśnić?
-Darłeś
się przez sen jak opętany. Jakby cię żywcem ze skóry obdzierali –odparł Ludwig.
-Powaga?
–Feliks wybałuszył na niego oczy –nic takiego nie pamiętam. –Dopiero teraz
zauważył, że wokół niego stoi więcej ludzi. No tak, musiał tym krzykiem
pobudzić wszystkich.
-Koleś,
każdy z nas czasem miewa koszmary, ale trzeba się umieć opanować –kto to
powiedział? Nie mógł sobie przypomnieć imienia tego krzaczasto brwiowego
blondasa.
Grupka
zaczęła się rozchodzić, zapewne by z powrotem iść spać. Wciąż dookoła zalewała
go ciemność. Jakimś dziwnym sposobem w tym miejscu także występował podział na
dzień i noc.
Zupełnie odechciało mu się spać, więc po
prostu położył się i zamknął oczy. O czym mógł być ten koszmar? Przecież nie
miał żadnych wspomnień. Przewracał się z boku na bok rozmyślając nad tym
wszystkim co go do tej pory spotkało. Był już w tym miejscu jakieś trzy
tygodnie i praktycznie pogodził się z tym, że został tu uwięziony. Uwięziony. Powtarzał to słowo jak mantrę.
A co jeśli był niebezpiecznym przestępcą? Dreszcz przebiegł mu po plecach. Czy
to w ogóle było możliwe? Skąd miał wiedzieć kim był w poprzednim życiu? Może
był psychopatą i dlatego wymazano mu pamięć i pozwolono dokończyć mu tu swojego
żywota? Feliks potrząsnął gwałtownie głową przed samym sobą. Nie, nigdy nie
przyjmie czegoś takiego do świadomości. Bił się z myślami. Po chwili znów
zamknął oczy i mimo wszystko i tak zasnął.
***
Tym
razem obudziło go jakieś zamieszanie. Słońce było już wysoko na niebie, więc
domyślił się, że znów przespał pół dnia. Powolnym ruchem wstał i otrzepał się z
trawy, która służyła mu za posłanie. Wszyscy jego towarzysze niedoli stali w
oddali pochylając się nad czymś, głośno to komentując. Podszedł do nich, jednak
wciąż nie mógł niczego zobaczyć.
-Ej,
co jest? –powiedział zirytowany. Nikt mu nie odpowiedział, więc zaczął
przeciskać się łokciami do przodu. Aż w końcu ją ujrzał.
Drobne, wychudzone ciało ubrane w białą
suknię. Leżało na trawie niedaleko windy, z której i on przybył. Długie,
miodowe, kręcone włosy spięte w luźny koński ogon okalały bladą twarz z
zapadniętymi policzkami. Nieprzytomna postać wyglądała bardzo mizernie.
Kościste kończyny ułożone równolegle do ciała nadawały jej niemal wygląd
nieboszczyka. Grupa stała nad nią, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze nigdy nikt
nie dostał się u w takim stanie.
-Wyjęliście
ją z windy? –spytał ktoś.
-Nie,
Kiku pierwszy ją zobaczył jak leżała w tym miejscu.
-Dziwne,
nie?
-No
co ty nie powiesz.
Ich
bezsensowna konwersacja trwałaby dalej, gdyby nie to, że leżąca kobieta nagle
otworzyła oczy, co spowodowało niemal natychmiastowe odsunięcie się wszystkich.
Wpatrywała
się w nich wielkimi źrenicami i ciemnoniebieskimi tęczówkami, spoglądając na
każdego z osobna. Podparła się na ramionach i mozolnie zmieniła pozycję na
siedzącą.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, jej
kąciki ust lekko drgnęły, co razem z uniesionymi brwiami dało efekt niedowierzającego
uśmiechu.
-Udało
się –dźwięk, który wydobył się z jej spierzchniętych ust był tak cichy, że
grupa musiała się przybliżyć, by ją usłyszeć –tak się cieszę, że znów mogę was zobaczyć... –złapała się za głowę i znów by upadła, gdyby nie to, że
Alfred szybko obok niej kucnął i podtrzymał jej ramię.
-Kim
jesteś? –spytał zdezorientowany. Spojrzała w dół przygryzając wargę, aż w końcu
cichutko westchnęła.
-Ja…?
Jestem... Agriope –powiedziała obdarzając go promienistym uśmiechem, który po
chwili przekształcił się w grymas bólu –Ja... –nie zdążyła dokończyć, bo
ponownie straciła przytomność.
***
Leniwym
wzrokiem przez kilka minut spoglądał na kartę dań, po czym przyłapał się na
tym, że nie pamięta ani jednej pozycji. Odłożył menu na stolik i poprosił
kelnerkę jedynie o małą kawę. Spojrzał na zegarek. No tak, powinien być już
piętnaście minut temu. Westchnął lekko, poprawił okulary i zaczął czytać
gazetę, którą wcisnął mu jakiś małoletni gazeciarz żądając za nią kilku koron.
Gdy odmówił zawarcia tej transakcji, dzieciak splunął na niego i uciekł gdzie
pieprz rośnie, całkowicie zapominając o odebraniu mu czasopisma.
Przeleciał
wzrokiem przez kilka tematów i zrobiło mu się niedobrze, więc po chwili leżała
już rzucona na krześle obok.
Pięć
minut później wreszcie przyszedł.
-Przepraszam
za spóźnienie –powiedział oschłym tonem podchodząc do stolika.
Mężczyzna
odłożył na spodeczek już na wpół wypitą kawę i wstał by podać gościowi rękę,
tamten jednak spojrzał się jedynie na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i
usiadł na krześle naprzeciwko nie odwzajemniając uścisku.
-Dobrze,
że przynajmniej przyszedłeś –mruknął, niezręcznie chowając rękę do kieszeni i
ponownie siadając na swoje miejsce.
-Tak
w ogóle to po co mnie zaprosiłeś? –spytał uprzednio zamawiając gorącą
czekoladę.
-Po
prostu pomyślałem, że przydałoby się spotkać i pogadać –wyprostował się i ponownie
poprawił okulary, mając nadzieję, że wciąż trzyma fason.
Gość
westchnął i przewrócił teatralnie oczami.
-O
czym? Wiem, że się wszystkim przejmujesz, ale przystopuj –powiedział chłodno.
Tamten
zmarszczył brwi i przystawił mu gazetę przed nos.
-O
tym, Norge.
Zmarszczył
nos. Nie lubił jak go tak nazywano. Wziął dziennik od niego i przeczytał
pierwszy nagłówek.
„Alianci rezygnują z okupacji
Niemiec. Wycofywanie wojsk trwa.”
-No
i? To nie nasza sprawa –rzucił mu gazetę przed nos –poza tym, moim zdaniem w obecnej
sytuacji to dobra decyzja.
-Jak
to „dobra decyzja”? Przecież to wszystko może zacząć się od nowa –starał się
nie podnosić głosu.
-A
nawet jakby, to co? I tak byłeś neutralny, Szwedku –kąciki jego ust uniosły się
w złośliwym grymasie –choć w sumie zabawna sytuacja. Ciekawe co z tego
wyniknie.
-Zabawna?
–wycedził przez zęby –wiesz, że ten okres pokoju wisi na włosku. Miliony
istnień straciło życie, drugie tyle ma je jeszcze stracić?
-Posłuchaj,
Ludwiga już nie ma. Wiesz, jaki to miało mieć cel. I w tym wypadku akurat im
się to udało.
-Ale
przecież…
-Tak, nikt się nie spodziewał, że to wszystko
będzie miało aż tak gwałtowne skutki –przerwał mu Norwegia –widocznie zorientowali
się, że przesadzili, bo nikogo już nie zabierają, ale są zbyt uparci, by
przyznać się do błędu. Jednak mimo wszystko dopięli swego. Nie potrzebna jest już
okupacja, bo teraz Europejczycy nie mają żadnego
powodu, by wszczynać wojnę –zaczął mieszać łyżeczką gorący napój.
Szwecja
zacisnął zęby.
-Ale
za jaką cenę! Świat nie jest już taki sam. Masz rację, wojna nie jest teraz
problemem, jednak nie wmówisz mi, że wszystko jest w porządku. Nie ma już
narodu niemieckiego, francuskiego, włoskiego i innych… ci ludzie nawet nie chcą
być tak nazywani, a co dopiero mają czuć jakikolwiek związek z ich państwem.
Odebrano im świadomość odrębności od innych, coś co przez tyle stuleci tworzyło
światową kulturę, cywilizację i samego człowieka... –zamilkł i wziął ostatni
łyk kawy –Teraz już będzie tylko gorzej.
Przez to opowiadanie odkryłam, że polubiłam kolejny pairing, trochę moim zdaniem
niedoceniany :v
|