sobota, 28 czerwca 2014

Poszukiwania cz.2 -ost.

Oto jest druga i ostatnia część :) Kolejne opowiadanie prawdopodobnie pojawi się gdzieś pod koniec sierpnia (no-one-cares), ponieważ w lipcu wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do komputera.
/chciałabym jeszcze tylko napisać, żeby nie brać tutaj czasu i przestrzeni na serio (np. po paru godzinach są w innym państwie ;P)/

-Gotowy? –Węgry z uśmiechem czekała przy drzwiach na Polskę.
-Gotowy, gotowy... –mruknął ziewając przeciągle.
-Czyżbyś się nie wysypiał ostatnio? –spytała unosząc jedną brew do góry.
-Ja i niewyspanie? No co ty… Czuję się jak młody bóg! –wyszczerzył swoje zęby z pewną dozą sarkazmu.
-Hej! Nie żartuj sobie ze mnie, ja się tu o ciebie martwię! –mówiąc to walnęła go łokciem w brzuch.
-Nie musisz… serio –powiedział trzymając się za niego i próbując udawać, że go wcale nie zabolało.
Gdy wyszli na dwór, przywitało ich zimne, pochmurne popołudnie. Feliks chciał już zaproponować, by przeczekali jeszcze noc, jednak gdy tylko zobaczył spojrzenie Węgier, od razu zrezygnował z tego pomysłu. Westchnął przeciągle, wcale nie miał ochoty na takie podróże.

Gdy dotarli na miejsce był już wieczór, a słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Zatrzymali się przed bramą dość dużego, gustownego dworku. Dookoła podwórza rosły wysokie krzewy z wieloma gatunkami róż, a także dużo innych wielobarwnych kwiatów. Patrząc się na to wszystko, na pierwszy rzut oka wyglądało to bardziej na pałacyk jakiejś księżniczki niż dom personifikacji.
Podeszli do małego guziczka w ścianie muru ogradzającego posiadłość i nacisnęli go. Dookoła nich rozległ się przyjemny świergot ptaków. Chwilę czekali na odpowiedź, jednak nikt nie przyszedł im otworzyć.
Czyli jednak naprawdę gdzieś pojechał... –westchnęła Węgry zrezygnowana.
Polska jednak nie poddał się tak łatwo i zaczął badawczo wypatrywać czegoś w oddali.
-Ej, tam ktoś podlewa kwiaty! Może będzie wiedział, gdzie podział się ten Kochaś? –zaczął machać ręką i wołać w kierunku człowieka stojącego kilkadziesiąt metrów od nich pielęgnując kwiaty. Mimo najszczerszych wysiłków Feliksa, mężczyzna zdawał się nie zwracać na nich uwagi.
-Wyobrażasz to sobie? –powiedział zirytowany –on mnie po prostu ignoruje! –po tych słowach blondyn zaczął wspinać się po szczeblach żelaznej bramy.
-H-hej, co ty wyprawiasz?! –jego towarzyszka niemal pisnęła z uniesionymi brwiami –nie możesz ot tak włamywać się do czyjegoś domu!
-Ja się wcale nie włamuję, chcę tylko złożyć małą wizytę temu panu –to mówiąc zeskoczył z drugiej strony bramy i pobiegł w stronę mężczyzny posyłając jej zadziorny uśmieszek.

***
Wszyscy z niepokojem wysłuchiwali jakiegokolwiek odgłosu zza drzwi. Po kilku minutach odetchnęli jednak z ulgą, ponieważ okazało się, że zagrożenie przeszło bokiem. Przynajmniej na razie.
-Nie możemy tu siedzieć w nieskończoność –znów zaczął narzekać Ameryka –czy oni nigdy nie przestaną nas szukać? –wyjąkał.
-Zamknij się idioto, ja też bym na ich miejscu nas szukał –wymamrotał zezłoszczony Anglia.
-Ale to są jacyś psychopaci! Gdybyśmy im w porę nie uciekli, to już bylibyśmy martwi!
-A pomyśl, dlaczego się tak zachowują, hm? To była jakaś ich świętość, a my to im tak po prostu zniszczyliśmy… a przez kogo to wszystko? –uniósł głowę czekając na odpowiedź.
Alfred chwilę patrzył się naburmuszony na niego, po czym nieco spuścił z tonu i wymamrotał tylko – to przecież przypadkiem było…

***
Węgry wyczekiwała Polski ze zniecierpliwieniem, starając się wypatrzeć go w ciemnym ogródku na terenie posiadłości. Utrudniał to również fakt, że teren był gęsto pokryty żywopłotem i praktycznie nic nie było widać.
-Francis i ten jego roślinny fetysz –cicho przeklnęła pod nosem starając przynajmniej cokolwiek usłyszeć z ich rozmowy. Po chwili jednak z zaskoczeniem zauważyła, że Feliks idzie w jej kierunku zadowolony trzymając małą kartkę w ręce. Zwinnie przeskoczył przez ogrodzenie stając przed nią dumny i pełen satysfakcji z dobrze wykonanego zadania.
-I co? I co? Dowiedziałeś się czegoś? –zaczęła się go wypytywać, ten jednak stał jedynie wyprężając pierś do przodu. Po chwili posłał jej uśmieszek i wręczył notatkę z zapisanym na niej adresem.
-Już chyba wiem, gdzie to się podział twój imprezowicz.

Patrzyła się na skrawek papieru z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wierzyć, w to co widzi.
-Do Ameryki?! Po co miał by tam jechać…? –spytała zaskoczona.
Polska wywrócił oczami.
-Wiesz ile ja musiałem się namęczyć, żeby wyciągnąć coś od tego faceta? Od razu chciał nasłać na mnie policję, zaczął na mnie krzyczeć, że co ja tu robię, co ja sobie wyobrażam… –niewinnie uniósł ramiona –a ja grzecznie, kulturalnie tylko do niego podszedłem. Czy wszyscy tutaj są tacy gburowaci?
Węgry spojrzała na niego podejrzliwe unosząc jedną brew.
-Więc w jaki sposób wyciągnąłeś od niego te informacje…?
-Mam swoje sposoby –Feliks uśmiechnął się tajemniczo przytykając palec wskazujący do ust.
Elizaveta zmrużyła wzrok, jednak nie skomentowała tego. Wolała chyba nie wiedzieć, jakichże to „sposobów” użył.
-Niech ci będzie… to mów co wiesz.
-Ten gościu też niewiele wiedział. Francis powiedział mu tylko, że jedzie do Ameryki, bo Alfredowi zachciało się wrażeń. Potem podał mu nazwę tego miasteczka i już go nie było –spojrzał na Węgry ze złośliwym uśmieszkiem –czyli tak jak mówiłem, poszedł balować ze wszystkimi, a ty niepotrzebnie się martwisz.
-Ale nie ma go już tak długo! –spuściła wzrok –a co jeśli coś się wydarzyło?
Polska wywrócił oczami i spojrzał na nią wymownie.
-Mam tam teraz jechać, prawda?
Oczy Elizavety zaświeciły się pełne wdzięczności.

***
-Posłuchajcie, ktoś wreszcie musi wyjść i zawiadomić pomoc –powiedział stanowczo Niemcy.
-Ja już chyba wiem, kto to będzie –powiedział Prusy patrząc się drwiąco na niego.
-Wykłócanie się nic nam nie da –odezwał się Francja, co było dość dużym zaskoczeniem dla zebranych, ponieważ dotąd nie wykazywał on zainteresowania zaistniałą sytuacją. Co było jeszcze dziwniejsze, nagle zaczął wyjmować sobie coś ze swoich włosów. Wszyscy gapili się na niego nie rozumiejąc, co robi.
-Niech los zadecyduje! –powiedział dumnie pokazując w dłoni kolekcję kilku wsuwek o różnych długościach.

***

Droga zajęła im całą noc.  Dotarcie do miasteczka był dość problematyczne, ponieważ było ono małe i słabo oznaczone. Wreszcie z ulgą udało im się jednak dojrzeć znak powitalny.
-Prześpijmy się trochę w aucie, jestem wykończony... –mruknął Feliks ziewając przeciągle.
-No coś ty! Jesteśmy już ta blisko, a ty chcesz sobie drzemkę urządzać?! –powiedziała Węgry niemal siłą wyciągając go z auta.
Zatrzymali się na obrzeżach miasta i zaczęli iść wzdłuż drogi. Mimo, iż był to niedzielny poranek i oczywistością było, że każdy jeszcze śpi, jednak było zbyt cicho. Mięli wrażenie, jakby wszystko nagle zamilkło. Nie słyszeli nawet śpiewu ptaków, żaden samochód nie przejeżdżał, żaden pies nie szczekał. Było dziwnie. Oboje to wiedzieli, jednak żadne z nich nie chciało tego przyznać.
Szli kilka minut główną ulicą szukając jakiejkolwiek żywej duszy, dopóki nie napotkali pewnej osobliwej rzeczy. Węgry uniosła wysoko brwi, a Polska przetarł oczy ze zdumienia.
-Czy ja dobrze widzę…? –wyszeptał niemal bezgłośnie.
Tuż przed bramą parku stał, jak gdyby nigdy nic, wielki czołg.
-Co to ma znaczyć?! –wyjąkała Elizaveta.
Ostrożnie podeszli do pojazdu szczegółowo się mu przyglądając.
-Nie wygląda mi to na replikę… -mruknął Feliks, po czym rozejrzał się dookoła. Nagle jego uwagę przykuła tabliczka wisząca na bramie –Ela patrz!


Wystawa zabytków z II Wojny Światowej.
Zapraszamy!

Głośno wypuścił powietrze.
-Myślę, że już wiem po co tu przyjechali…
Węgry pufnęła zezłoszczona.
-Ten dupek wystawił mnie tylko po to, by pooglądać sobie jakieś graty?! Jak go dorwę to kształt jego głowy już nie będzie taki sam.
Feliks zaśmiał się wyobrażając sobie tą sytuację. Po chwili jednak spoważniał.
-W tym problem, że nie mamy pojęcia gdzie oni są. Gdzie ktokolwiek z tego miasteczka jest.
Udali się w kierunku wystawy. Szli powoli alejkami podziwiając wiele bardzo dobrze zachowanych zabytków. Po chwili zauważyli jednak kolejną osobliwość tego miasteczka. Na środku placu otoczonego parkiem stał wysoki pomnik przedstawiającego jakiegoś człowieka w wojskowym mundurze na koniu. Lepszym określeniem byłoby jednak słowo przedstawiał, gdyż mężczyźnie brakowało głowy, prawej ręki i kawałka torsu.
-Co tu się wydarzyło…? –wyszeptała Węgry, nie wiedząc jak inaczej skomentować, to co widzi. Polska jednak nic nie powiedział, podszedł jedynie bliżej do posągu i zaczął mu się bacznie przyglądać, jednocześnie drapiąc się po brodzie i głęboko się nad czymś zastanawiając. Obszedł go kilka razy dookoła, gdy nagle obrócił się gwałtownie.
-Bingo! –wykrzyknął.
-C-co „bingo”? –spytała niepewnie Elizaveta. Feliks wskazał palcem na armatę stojącą nieopodal, skierowaną dokładnie w stronę pomnika –Coś świta?
Węgry patrzyła się nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
-Po co ktoś miałby strzelać z armaty do posągów?!
Polska zaśmiał się chodząc w tą i z powrotem –No któż to mógł być? No nie wiem… może jacyś turyści, którzy chcieli sprawdzić, czy wciąż potrafią się tym ustrojstwem obsługiwać… hm? Co o tym sądzisz? –oparł się o bok armaty rozbawiony.
-Nie… to niemożliwe. Oni nie są aż tak głupi... –wyjąkała.
-A jednak! –uśmiechnął się przesuwając dłonią po dziale –wciąż nie wiemy jednak, dlaczego miasto jest takie opustoszałe…
Ledwo skończył to mówić, gdy do ich uszu dotarło dziwne dudnienie.
-Co tym razem…? –Węgry przystawiła dłoń do czoła załamana.
Dźwięk z sekundy na sekundę stawał się coraz głośniejszy.
-To chyba stamtąd –Feliks wskazał na boczną ulicę. Oboje pobiegli w tamtą stronę zobaczyć co się dzieje, jednak to co ujrzeli, przerosło ich najśmielsze oczekiwania.
Środkiem drogi biegł nie kto inny jak Gilbert. Lepszym określeniem byłaby jednak ucieczka. Bardzo szybka ucieczka przed rozwścieczonym tłumem, który nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Pogoń kierowała się w ich stronę, jednak nie byli w stanie usunąć się z drogi, ponieważ byli zbyt pochłonięci tym irracjonalnym widokiem uciekającego Prusaka. W końcu on także ich dostrzegł, a oczy niemal wyleciały mu z orbit. On chyba również nie mógł pojąć surrealizmu tego wydarzenia. W ostatniej chwili zdążyli przesunąć się na chodnik, tak by nie zostać rozdeptani przez dziki tłum.
-Apteka…! Piwnica! –zdołał jedynie wykrzyczeć po polsku Gilbert mijając ich, tak, by mieszkańcy miasteczka go nie zrozumieli.
Kilka sekund później wszyscy znikli im z pola widzenia.
-Okeeej... –powiedział przeciągle Feliks –coś mi się wydaję, że teraz najlepszym wyjściem byłoby pójście do tego miejsca.
Węgry jedynie mu przytaknęła, nie mogąc inaczej skomentować tego, co właśnie zobaczyła.

Znalezienie apteki nie było zbyt trudnym zadaniem, gdyż miasteczko było stosunkowo małe i dobrze oznaczone. Starali się wypatrzeć coś przez szybę witryny, jednak nic nadzwyczajnego nie rzuciło im się w oczy. Feliks delikatnie nacisnął klamkę, co, o dziwo, poskutkowało. Weszli do środka jasnego pomieszczenia wypatrując jakichś drzwi mogących zaprowadzić ich do piwnicy. Gdy przeszli na zaplecze, ich oczom ukazało się kilka schodków prowadzących w dół i małe drzwi. Spróbowali je otworzyć, jednak tym razem im się to nie udało.
Polska podrapał się po brodzie i odsunął się trochę od drzwi, na tyle na ile pozwalała szerokość pomieszczenia.
-Feliks, co ty chcesz... –Elizavecie nie było dane dokończyć pytania, gdyż w tym momencie blondyn z impetem rzucił się na drzwi, przebijając je na wylot. Z dumą ocenił swoją pracę.
-Tak jak myślałem, to tylko tandetna płyta pilśniowa... –gdy tylko przestał podziwiać swój wyczyn, rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zauważył grupkę ludzi siedzącą w kącie. Przez kilka chwil mierzyli się wzrokiem.
-Feliks?! A ty co tu robisz? –spytał niedowierzający Alfred.
-Ktoś was musiał w końcu uratować, czyż nie? –uśmiechnął się złośliwie.

***
Szli grupką przez miasto, bacznie obserwując swoje otoczenie. Teraz im brakowało tylko tego, by natrafić na grupę rozwścieczonych mieszkańców.
-Mamy jakiś plan? –spytał Ludwig.
-Przydałoby się dostać do samochodu –mruknął Feliks.
-A co z Gilbertem? Nie możemy go tak tu zostawić –jęknęła Węgry.
-Najważniejsze, to dostać się do auta, potem się coś wymyśli.

Przemierzali opuszczone ulice nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Z ulgą dotarli do pojazdu Polski, jednak okazało się, że samochód jest zbyt mały, by pomieścić ich wszystkich.
Wyszło na to, że Elizaveta została zmuszona usiąść na kolanach Francisa, który nie wyglądał, jakby zbytnio się tym przejmował. Gdy Feliks włączył silnik, zaproponował, by od razu uciekać stąd jak najdalej, jednak jego rozważania boleśnie przerwała podirytowana Węgry.
-Nie możemy tu nikogo zostawić –mruknął Niemcy rozważając wyjście z tej sytuacji.
-No to musimy go po prostu odbić –powiedział Polska z błyskiem w oku naciskając gwałtownie pedał gazu.

***

Gilbert biegł już ostatkiem sił. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak dał się wplątać w to wszystko. To przez te wsuwki Francisa! Dlaczego to on musiał wylosować najkrótszą? I co tu robią Feliks i Elizaveta? Jak oni się tu znaleźli?
 Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Nagle do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk, który po chwili zbiegł się z obrazem. Kilkaset kilometrów przed nim jechał rozpędzony samochód z grupką ludzi. Gdy przyjrzał się dokładniej, zobaczył w jego wnętrzu znajome sylwetki. Wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy niemal tak szybko jak znikł. Jak oni mięli zamiar mu pomóc w ten sposób?
Pojazd zbliżał się nieubłaganie szybko, wciąż nie zmieniając swojego kursu. Nagle jednak drzwi się otworzyły i z wnętrza auta zaczęła wystawać ręka. Gilbert szybko ocenił sytuację. Jego pogoń była oddalona od niego o kilkanaście metrów, więc wywnioskował, że jeśli mocno się złapie… to może się udać.
Do spotkania zostało kilka sekund, a cała akcja trwała jeszcze krócej. Prusy z całych sił starał się trzymać wyciągniętej ręki, a w tym samym czasie Feliks gwałtownie skręcił, by nie uderzyć w tłum mieszkańców. Tym sposobem, prawa fizyki zarzuciły albinosem tak, że wleciał na tylne siedzenia, a jego głowa znalazła się na kolanach zaskoczonej Elizavety.
-Cześć, tęskniłaś? –powiedział zawadiacko szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby.
Prowadzący blondyn nie miał innego wyboru, jak tylko wjechać samochodem do parku. Musiał manewrować tak, by nie zderzyć się żadnym czołgiem, co miałoby katastrofalne skutki. Gdy zorał niemal wszystkie klomby kwiatów, wreszcie udało mu się wyjechać za ulicę, skąd udał się na drogę prowadzącą do wyjazdu z miasta, przy okazji łamiąc niemal wszystkie przepisy drogowe.
-No i kolejne miejsce na mapie, do którego już nigdy się nie udam –jęknął Alfred komentując całe to wydarzenie.


Nie ma to jak jechać do Ameryki samochodem... xD





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz