Oto jest druga i ostatnia
część :) Kolejne opowiadanie prawdopodobnie pojawi się gdzieś pod koniec
sierpnia (no-one-cares), ponieważ w lipcu wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do
komputera.
/chciałabym jeszcze tylko
napisać, żeby nie brać tutaj czasu i przestrzeni na serio (np. po paru
godzinach są w innym państwie ;P)/
-Gotowy? –Węgry z
uśmiechem czekała przy drzwiach na Polskę.
-Gotowy, gotowy...
–mruknął ziewając przeciągle.
-Czyżbyś się nie wysypiał
ostatnio? –spytała unosząc jedną brew do góry.
-Ja i niewyspanie? No co
ty… Czuję się jak młody bóg! –wyszczerzył swoje zęby z pewną dozą sarkazmu.
-Hej! Nie żartuj sobie ze
mnie, ja się tu o ciebie martwię! –mówiąc to walnęła go łokciem w brzuch.
-Nie musisz… serio
–powiedział trzymając się za niego i próbując udawać, że go wcale nie zabolało.
Gdy wyszli na dwór,
przywitało ich zimne, pochmurne popołudnie. Feliks chciał już zaproponować, by
przeczekali jeszcze noc, jednak gdy tylko zobaczył spojrzenie Węgier, od razu
zrezygnował z tego pomysłu. Westchnął przeciągle, wcale nie miał ochoty na
takie podróże.
Gdy dotarli na miejsce był
już wieczór, a słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Zatrzymali się
przed bramą dość dużego, gustownego dworku. Dookoła podwórza rosły wysokie
krzewy z wieloma gatunkami róż, a także dużo innych wielobarwnych kwiatów.
Patrząc się na to wszystko, na pierwszy rzut oka wyglądało to bardziej na
pałacyk jakiejś księżniczki niż dom personifikacji.
Podeszli do małego
guziczka w ścianie muru ogradzającego posiadłość i nacisnęli go. Dookoła nich
rozległ się przyjemny świergot ptaków. Chwilę czekali na odpowiedź, jednak nikt
nie przyszedł im otworzyć.
Czyli jednak naprawdę
gdzieś pojechał... –westchnęła Węgry zrezygnowana.
Polska jednak nie poddał
się tak łatwo i zaczął badawczo wypatrywać czegoś w oddali.
-Ej, tam ktoś podlewa
kwiaty! Może będzie wiedział, gdzie podział się ten Kochaś? –zaczął machać ręką
i wołać w kierunku człowieka stojącego kilkadziesiąt metrów od nich pielęgnując
kwiaty. Mimo najszczerszych wysiłków Feliksa, mężczyzna zdawał się nie zwracać
na nich uwagi.
-Wyobrażasz to sobie?
–powiedział zirytowany –on mnie po prostu ignoruje! –po tych słowach blondyn
zaczął wspinać się po szczeblach żelaznej bramy.
-H-hej, co ty wyprawiasz?!
–jego towarzyszka niemal pisnęła z uniesionymi brwiami –nie możesz ot tak
włamywać się do czyjegoś domu!
-Ja się wcale nie włamuję,
chcę tylko złożyć małą wizytę temu panu –to mówiąc zeskoczył z drugiej strony
bramy i pobiegł w stronę mężczyzny posyłając jej zadziorny uśmieszek.
***
Wszyscy z niepokojem
wysłuchiwali jakiegokolwiek odgłosu zza drzwi. Po kilku minutach odetchnęli
jednak z ulgą, ponieważ okazało się, że zagrożenie przeszło bokiem.
Przynajmniej na razie.
-Nie możemy tu siedzieć w
nieskończoność –znów zaczął narzekać Ameryka –czy oni nigdy nie przestaną nas
szukać? –wyjąkał.
-Zamknij się idioto, ja
też bym na ich miejscu nas szukał –wymamrotał zezłoszczony Anglia.
-Ale to są jacyś
psychopaci! Gdybyśmy im w porę nie uciekli, to już bylibyśmy martwi!
-A pomyśl, dlaczego się
tak zachowują, hm? To była jakaś ich świętość, a my to im tak po prostu
zniszczyliśmy… a przez kogo to wszystko? –uniósł głowę czekając na odpowiedź.
Alfred chwilę patrzył się
naburmuszony na niego, po czym nieco spuścił z tonu i wymamrotał tylko – to przecież
przypadkiem było…
***
Węgry
wyczekiwała Polski ze zniecierpliwieniem, starając się wypatrzeć go w ciemnym
ogródku na terenie posiadłości. Utrudniał to również fakt, że teren był gęsto
pokryty żywopłotem i praktycznie nic nie było widać.
-Francis
i ten jego roślinny fetysz –cicho przeklnęła pod nosem starając przynajmniej
cokolwiek usłyszeć z ich rozmowy. Po chwili jednak z zaskoczeniem zauważyła, że
Feliks idzie w jej kierunku zadowolony trzymając małą kartkę w ręce. Zwinnie
przeskoczył przez ogrodzenie stając przed nią dumny i pełen satysfakcji z
dobrze wykonanego zadania.
-I
co? I co? Dowiedziałeś się czegoś? –zaczęła się go wypytywać, ten jednak stał
jedynie wyprężając pierś do przodu. Po chwili posłał jej uśmieszek i wręczył
notatkę z zapisanym na niej adresem.
-Już
chyba wiem, gdzie to się podział twój imprezowicz.
Patrzyła
się na skrawek papieru z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wierzyć, w to co
widzi.
-Do
Ameryki?! Po co miał by tam jechać…? –spytała zaskoczona.
Polska
wywrócił oczami.
-Wiesz
ile ja musiałem się namęczyć, żeby wyciągnąć coś od tego faceta? Od razu chciał
nasłać na mnie policję, zaczął na mnie krzyczeć, że co ja tu robię, co ja sobie
wyobrażam… –niewinnie uniósł ramiona –a ja grzecznie, kulturalnie tylko do
niego podszedłem. Czy wszyscy tutaj są tacy gburowaci?
Węgry
spojrzała na niego podejrzliwe unosząc jedną brew.
-Więc
w jaki sposób wyciągnąłeś od niego te informacje…?
-Mam
swoje sposoby –Feliks uśmiechnął się tajemniczo przytykając palec wskazujący do
ust.
Elizaveta
zmrużyła wzrok, jednak nie skomentowała tego. Wolała chyba nie wiedzieć,
jakichże to „sposobów”
użył.
-Niech ci będzie… to mów co wiesz.
-Ten gościu też niewiele wiedział.
Francis powiedział mu tylko, że jedzie do Ameryki, bo Alfredowi zachciało się
wrażeń. Potem podał mu nazwę tego miasteczka i już go nie było –spojrzał na
Węgry ze złośliwym uśmieszkiem –czyli tak jak mówiłem, poszedł balować ze
wszystkimi, a ty niepotrzebnie się martwisz.
-Ale nie ma go już tak długo! –spuściła
wzrok –a co jeśli coś się wydarzyło?
Polska wywrócił oczami i spojrzał na
nią wymownie.
-Mam tam teraz jechać, prawda?
Oczy Elizavety zaświeciły się pełne
wdzięczności.
***
-Posłuchajcie, ktoś wreszcie musi wyjść
i zawiadomić pomoc –powiedział stanowczo Niemcy.
-Ja już chyba wiem, kto to będzie
–powiedział Prusy patrząc się drwiąco na niego.
-Wykłócanie się nic nam nie da –odezwał
się Francja, co było dość dużym zaskoczeniem dla zebranych, ponieważ dotąd nie
wykazywał on zainteresowania zaistniałą sytuacją. Co było jeszcze dziwniejsze,
nagle zaczął wyjmować sobie coś ze swoich włosów. Wszyscy gapili się na niego
nie rozumiejąc, co robi.
-Niech los zadecyduje! –powiedział
dumnie pokazując w dłoni kolekcję kilku wsuwek o różnych długościach.
***
Droga zajęła im całą noc. Dotarcie do miasteczka był dość
problematyczne, ponieważ było ono małe i słabo oznaczone. Wreszcie z ulgą udało
im się jednak dojrzeć znak powitalny.
-Prześpijmy się trochę w aucie, jestem
wykończony... –mruknął Feliks ziewając przeciągle.
-No coś ty! Jesteśmy już ta blisko, a
ty chcesz sobie drzemkę urządzać?! –powiedziała Węgry niemal siłą wyciągając go
z auta.
Zatrzymali się na obrzeżach miasta i
zaczęli iść wzdłuż drogi. Mimo, iż był to niedzielny poranek i oczywistością
było, że każdy jeszcze śpi, jednak było zbyt
cicho. Mięli wrażenie, jakby wszystko nagle zamilkło. Nie słyszeli nawet
śpiewu ptaków, żaden samochód nie przejeżdżał, żaden pies nie szczekał. Było dziwnie. Oboje to wiedzieli, jednak
żadne z nich nie chciało tego przyznać.
Szli kilka minut główną ulicą szukając
jakiejkolwiek żywej duszy, dopóki nie napotkali pewnej osobliwej rzeczy. Węgry
uniosła wysoko brwi, a Polska przetarł oczy ze zdumienia.
-Czy ja dobrze widzę…? –wyszeptał
niemal bezgłośnie.
Tuż przed bramą parku stał, jak gdyby
nigdy nic, wielki czołg.
-Co to ma znaczyć?! –wyjąkała Elizaveta.
Ostrożnie
podeszli do pojazdu szczegółowo się mu przyglądając.
-Nie
wygląda mi to na replikę… -mruknął Feliks, po czym rozejrzał się dookoła. Nagle
jego uwagę przykuła tabliczka wisząca na bramie –Ela patrz!
Wystawa zabytków z II Wojny Światowej.
Zapraszamy!
Głośno wypuścił powietrze.
-Myślę, że już wiem po co tu
przyjechali…
Węgry pufnęła zezłoszczona.
-Ten dupek wystawił mnie tylko po to,
by pooglądać sobie jakieś graty?! Jak go dorwę to kształt jego głowy już nie
będzie taki sam.
Feliks zaśmiał się wyobrażając sobie tą
sytuację. Po chwili jednak spoważniał.
-W tym problem, że nie mamy pojęcia
gdzie oni są. Gdzie ktokolwiek z tego
miasteczka jest.
Udali się w kierunku wystawy. Szli
powoli alejkami podziwiając wiele bardzo dobrze zachowanych zabytków. Po chwili
zauważyli jednak kolejną osobliwość tego miasteczka. Na środku placu otoczonego
parkiem stał wysoki pomnik przedstawiającego jakiegoś człowieka w wojskowym
mundurze na koniu. Lepszym określeniem byłoby jednak słowo przedstawiał, gdyż mężczyźnie brakowało głowy, prawej ręki i
kawałka torsu.
-Co tu się wydarzyło…? –wyszeptała
Węgry, nie wiedząc jak inaczej skomentować, to co widzi. Polska jednak nic nie
powiedział, podszedł jedynie bliżej do posągu i zaczął mu się bacznie
przyglądać, jednocześnie drapiąc się po brodzie i głęboko się nad czymś
zastanawiając. Obszedł go kilka razy dookoła, gdy nagle obrócił się gwałtownie.
-Bingo! –wykrzyknął.
-C-co „bingo”? –spytała niepewnie Elizaveta. Feliks wskazał palcem na armatę stojącą
nieopodal, skierowaną dokładnie w stronę pomnika –Coś świta?
Węgry
patrzyła się nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
-Po
co ktoś miałby strzelać z armaty do posągów?!
Polska
zaśmiał się chodząc w tą i z powrotem –No któż to mógł być? No nie wiem… może
jacyś turyści, którzy chcieli sprawdzić, czy wciąż potrafią się tym ustrojstwem
obsługiwać… hm? Co o tym sądzisz? –oparł się o bok armaty rozbawiony.
-Nie…
to niemożliwe. Oni nie są aż tak głupi... –wyjąkała.
-A
jednak! –uśmiechnął się przesuwając dłonią po dziale –wciąż nie wiemy jednak,
dlaczego miasto jest takie opustoszałe…
Ledwo
skończył to mówić, gdy do ich uszu dotarło dziwne dudnienie.
-Co
tym razem…? –Węgry przystawiła dłoń do czoła załamana.
Dźwięk
z sekundy na sekundę stawał się coraz głośniejszy.
-To
chyba stamtąd –Feliks wskazał na boczną ulicę. Oboje pobiegli w tamtą stronę
zobaczyć co się dzieje, jednak to co ujrzeli, przerosło ich najśmielsze
oczekiwania.
Środkiem drogi biegł nie kto inny jak
Gilbert. Lepszym określeniem byłaby jednak ucieczka. Bardzo szybka ucieczka
przed rozwścieczonym tłumem, który nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Pogoń kierowała się w ich stronę,
jednak nie byli w stanie usunąć się z drogi, ponieważ byli zbyt pochłonięci tym
irracjonalnym widokiem uciekającego Prusaka. W końcu on także ich dostrzegł, a
oczy niemal wyleciały mu z orbit. On chyba również nie mógł pojąć surrealizmu
tego wydarzenia. W ostatniej chwili zdążyli przesunąć się na chodnik, tak by nie
zostać rozdeptani przez dziki tłum.
-Apteka…! Piwnica! –zdołał jedynie
wykrzyczeć po polsku Gilbert mijając ich, tak, by mieszkańcy miasteczka go nie
zrozumieli.
Kilka sekund później wszyscy znikli im
z pola widzenia.
-Okeeej... –powiedział przeciągle
Feliks –coś mi się wydaję, że teraz najlepszym wyjściem byłoby pójście do tego
miejsca.
Węgry jedynie mu przytaknęła, nie mogąc
inaczej skomentować tego, co właśnie zobaczyła.
Znalezienie apteki nie było zbyt
trudnym zadaniem, gdyż miasteczko było stosunkowo małe i dobrze oznaczone. Starali
się wypatrzeć coś przez szybę witryny, jednak nic nadzwyczajnego nie rzuciło im
się w oczy. Feliks delikatnie nacisnął klamkę, co, o dziwo, poskutkowało.
Weszli do środka jasnego pomieszczenia wypatrując jakichś drzwi mogących
zaprowadzić ich do piwnicy. Gdy przeszli na zaplecze, ich oczom ukazało się
kilka schodków prowadzących w dół i małe drzwi. Spróbowali je otworzyć, jednak
tym razem im się to nie udało.
Polska podrapał się po brodzie i odsunął
się trochę od drzwi, na tyle na ile pozwalała szerokość pomieszczenia.
-Feliks, co ty chcesz... –Elizavecie nie
było dane dokończyć pytania, gdyż w tym momencie blondyn z impetem rzucił się
na drzwi, przebijając je na wylot. Z dumą ocenił swoją pracę.
-Tak jak myślałem, to tylko tandetna
płyta pilśniowa... –gdy tylko przestał podziwiać swój wyczyn, rozejrzał się
dookoła. Dopiero teraz zauważył grupkę ludzi siedzącą w kącie. Przez kilka
chwil mierzyli się wzrokiem.
-Feliks?! A ty co tu robisz? –spytał niedowierzający
Alfred.
-Ktoś was musiał w końcu uratować, czyż
nie? –uśmiechnął się złośliwie.
***
Szli grupką przez miasto, bacznie
obserwując swoje otoczenie. Teraz im brakowało tylko tego, by natrafić na grupę
rozwścieczonych mieszkańców.
-Mamy jakiś plan? –spytał Ludwig.
-Przydałoby się dostać do samochodu –mruknął
Feliks.
-A co z Gilbertem? Nie możemy go tak tu
zostawić –jęknęła Węgry.
-Najważniejsze, to dostać się do auta, potem
się coś wymyśli.
Przemierzali opuszczone ulice nasłuchując
jakiegokolwiek dźwięku. Z ulgą dotarli do pojazdu Polski, jednak okazało
się, że samochód jest zbyt mały, by pomieścić ich wszystkich.
Wyszło na to, że Elizaveta została
zmuszona usiąść na kolanach Francisa, który nie wyglądał, jakby zbytnio się tym
przejmował. Gdy Feliks włączył silnik, zaproponował, by od razu uciekać stąd
jak najdalej, jednak jego rozważania boleśnie przerwała podirytowana Węgry.
-Nie możemy tu nikogo zostawić –mruknął
Niemcy rozważając wyjście z tej sytuacji.
-No to musimy go po prostu odbić –powiedział Polska
z błyskiem w oku naciskając gwałtownie pedał gazu.
***
Gilbert biegł już
ostatkiem sił. Wciąż nie mógł uwierzyć, jak dał się wplątać w to wszystko. To
przez te wsuwki Francisa! Dlaczego to on musiał wylosować najkrótszą? I co tu
robią Feliks i Elizaveta? Jak oni się tu
znaleźli?
Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Nagle do jego uszu dobiegł dziwny
dźwięk, który po chwili zbiegł się z obrazem. Kilkaset kilometrów przed nim
jechał rozpędzony samochód z grupką ludzi. Gdy przyjrzał się dokładniej,
zobaczył w jego wnętrzu znajome sylwetki. Wielki uśmiech pojawił się na jego
twarzy niemal tak szybko jak znikł. Jak oni mięli zamiar mu pomóc w ten sposób?
Pojazd zbliżał się nieubłaganie szybko,
wciąż nie zmieniając swojego kursu. Nagle jednak drzwi się otworzyły i z
wnętrza auta zaczęła wystawać ręka. Gilbert szybko ocenił sytuację. Jego pogoń
była oddalona od niego o kilkanaście metrów, więc wywnioskował, że jeśli mocno
się złapie… to może się udać.
Do spotkania zostało kilka sekund, a
cała akcja trwała jeszcze krócej. Prusy z całych sił starał się trzymać
wyciągniętej ręki, a w tym samym czasie Feliks gwałtownie skręcił, by nie
uderzyć w tłum mieszkańców. Tym sposobem, prawa fizyki zarzuciły albinosem tak,
że wleciał na tylne siedzenia, a jego głowa znalazła się na kolanach zaskoczonej
Elizavety.
-Cześć, tęskniłaś? –powiedział zawadiacko
szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby.
Prowadzący blondyn nie miał innego
wyboru, jak tylko wjechać samochodem do parku. Musiał manewrować tak, by nie
zderzyć się żadnym czołgiem, co miałoby katastrofalne skutki. Gdy zorał niemal
wszystkie klomby kwiatów, wreszcie udało mu się wyjechać za ulicę, skąd udał
się na drogę prowadzącą do wyjazdu z miasta, przy okazji łamiąc niemal
wszystkie przepisy drogowe.
-No i kolejne miejsce na mapie, do
którego już nigdy się nie udam –jęknął Alfred komentując całe to wydarzenie.
Nie ma to jak jechać do Ameryki samochodem... xD |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz