Chciałabym tylko jeszcze na początku zaznaczyć, że ten fanfic nie łączy się w żadnym stopniu z poprzednim. Enjoy~!
PROLOG
-No nie wejdziesz nawet na
chwilę? Musisz zobaczyć co dziś znalazłem!
-Naprawdę nie mogę,
przyszedłem ci przekazać tylko list, bardzo mi się śpieszy… może innym razem -odwrócił
się w stronę wyjścia.
-Oh nie marudź… będziesz
pierwszym, któremu to pokażę! –z powrotem zaciągnął go do domu.
-Ehh, no dobra, ale tylko
na na chwilę –zastrzegł tamten.
Gospodarz uśmiechnął się od ucha do ucha i zaprowadził
gościa do piwnicy.
-A
więc poszedłem dziś przed południem tutaj, by znaleźć sobie coś na obiad… -powiedział,
gdy schodzili ze schodów –i nagle, ni stąd ni z owąd, deska pode mną się
obluzowała i wpadłem w lukę.– chłopak wskazał palcem na dziurę przed sobą.
–zbadałem ją trochę i zobaczyłem, że coś się tam w środku błyszczy –wyjął z półki obok okrągły, bogato zdobiony,
porcelanowy przedmiot. – i znalazłem to. Na początku za bardzo się tym nie
przejąłem. Wiesz, co rusz znajduję w moim domu jakieś antyki, ale gdy miałem
zamiar wbić deskę z powrotem, zobaczyłem coś jeszcze –wyjął z kieszeni pogiętą
kartkę i podał ją gościowi –tamten przeczytał rozbawiony na głos: „Dzięki temu
możesz mieć wszystkie dziewczyny, jakie tylko zechcesz. Mam nadzieję, że kiedyś
to znajdziesz i będziesz używać z rozwagą wnuczku, tak jak ja to robiłem. Twój
dziadek.” –parsknął śmiechem – No to ci rodzinka niezły prezent zostawiła… Co
to w ogóle jest? Mega oszałamiający perfum zniewalający wszystkie dziewczyny w
okolicy?
-Nie
mam pojęcia, wygląda jak jakiś owalny porcelanowy kamień… -potrząsnął
znaleziskiem –dodatkowo pusty w środku.
-W
ogóle co by ci dało, gdybyś mógł mieć wszystkie dziewczyny? I tak nie jest ich
za dużo i dodatkowo większość już zajęta... –dostał olśnienia – Wiem! Wystartuj
do Liechtenstein!
-Bardzo
śmieszne –dał mu kuśkańca w bok i zaczął się bardziej przyglądać porcelanowemu
przedmiotowi. –Hej! Tu jest jakiś suwak!
-Hm?
W porcelanie?– wziął od niego przedmiot. Pod spodem była mała ruchoma część
–Rzeczywiście.
-To
jak? Przesuniemy razem?
-Czemu
nie? Najwyżej będziemy mieć problemy ze
Szwajcarem, jak się w nas jego podopieczna zakocha.
Jednocześnie
pociągnęli za suwak.
Cz.1
-Cholerny
alarm… -wymamrotał Feliks Łukasiewicz wyłączając budzik w telefonie. Była
sobota, a on jak zwykle zapomniał o przestawieniu go na późniejszą godzinę.
Spojrzał leniwie na zegar, który wskazywał siódmą rano. Obrócił się na drugi
bok i próbował spać dalej. Jednak dwie minuty później tuż pod jego okno
podjechała ciężarówka wywożąca śmieci, co całkowicie go wybudziło z błogiego
snu.
-Piękny
początek weekendu… -zaklął pod nosem i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Wstawiając na gaz już wiekowy czajnik
spojrzał za okno na wiosenny poranek na warszawskiej Pradze. Ze swojego
mieszkania miał widok na mały park otoczony kilkoma kamienicami, zauważył już
nawet pare osób wychodzących ze swoimi psami na spacer albo uprawiających poranny
jogging. Mimo wszystko ta dzielnica miała swój urok. Oczywiście mieszkanie
tutaj nie było szczytem jego marzeń, po prostu nie miał innego wyjścia. Od zawsze pragnął studiować na Uniwersytecie
Warszawskim, a gdy udało mu się spełnić marzenie, to nie miał pieniędzy, by
wynająć coś lepszego. Cieszył się jednak, że przynajmniej ma swoje własne
cztery kąty i nie musi mieszkać u znajomych. Wolał nie mieć współlokatorów,
ponieważ uważał, że zaburzają mu codzienny rytm dnia. To nie jego wina, że w
piątkowe wieczory woli zanurzać się w lekturach, zamiast imprezować jak cała
reszta. I tak uważają go za dziwaka, po co miał by się dla nich zmieniać? Wypił
szybko kawę z kilkoma łyżeczkami cukru, przebrał się w jakieś normalne ciuchy i
poszedł do osiedlowego sklepu po coś do jedzenia. Już od progu przywitała go uśmiechnięta
ekspedientka:
-O,
dzień doby Feliks! O tej godzinie na nogach? Myślałam, że w weekendy sypiasz do
południa. –powiedziała rozbawiona.
-Dzień
dobry pani Basiu. A wie pani, jak się zapomni przestawić budzika wieczorem to
tak jest. –odpowiedział z ciepłym uśmiechem na twarzy. Sprzedawczynią była
starsza kobieta w niebieskim fartuszku. Feliks bardzo ją lubił, zawsze była dla
wszystkich miła. Kupił kilka bułek i dodatków, a potem wrócił do mieszkania na
śniadanie.
***
Spoglądał
ze zmrużonymi oczami na szafę naprzeciwko. Stał tak chwilę pocierając brodę w
zamyśleniu i liczył argumenty za i przeciw. ‘Skoro i tak wstałem wcześniej…’ Westchnął
i z rezygnacją wyjął odkurzacz. Kiedyś w
końcu musiał to zrobić, bo już nawet nie pamiętał jaki naprawdę kolor ma jego
dywan. Po jako takim ogarnięciu mieszkania padł zmęczony na kanapę. ‘Uf… do
świąt już mam spokój ze sprzątaniem.’
Gdy
już wystarczająco długo odpoczął, postanowił przejść się do swojej sąsiadki
mieszkającej na parterze. Nie miała ona żadnej rodziny, więc odwiedzał ją w
każdy weekend, by nie czuła się samotna. Czuł, że jest dla niej jak wnuk. Dlaczego
by nie przyjść dzisiaj wcześniej? Zszedł w podskokach po schodach i otworzył
jej mieszkanie kluczem. Dała mu go, ponieważ czasami miała problemy z
chodzeniem i ciężko byłoby jej za każdym razem iść do drzwi.
-Dzień
dobry! –wykrzyknął wesoło Feliks od progu – Postanowiłem dzisiaj przyjść wcześniej,
mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
-Nie
słonko. I tak nie miałam nic do roboty. Miło, że wpadłeś. –powiedziała starsza
kobieta siedząca na fotelu i czytająca książkę. –Oh, wiem, że dopiero
przyszedłeś, ale mam do ciebie małą prośbę. Mógłbyś wyprowadzić Torisa? Od rana
nie daje mi spokoju.
-Oczywiście,
nie ma problemu! – miał już go wołać, ale tamten słysząc swoje imię od razu
wbiegł do pokoju machając szczęśliwie ogonem i szczekając w niebogłosy. Feliks
pogłaskał jego złote futro i założył obrożę.
-Wrócę
za 15 minut! – powiedział jeszcze wychodząc. Postanowił wyjść z nim do
sąsiedniego parku. Tam spuścił go na chwilę ze smyczy, by mógł pobawić się z
innymi psami. Wpatrując się w niego dopadła go nostalgia. ‘Jeszcze rok temu był
takim małym szczenięciem…’ Uśmiechnął się w duchu. Pamiętał jak sąsiadka pozwoliła mu nadać imię. Długo się
nad tym zastanawiał, ale w końcu padło na Torisa. Nie wiedział czemu. Czuł, że
to imię jest mu bliskie, jednak nie przypominał sobie, żeby znał kogoś, kto się
tak nazywa.
Nagle
jego telefon zabrzęczał. Wyjął go i odczytał wiadomość od kolegi ze studiów:
„Jaki
dałeś temat na projekt?” Feliks zmrużył oczy. Nie wiedział o co mu chodzi.
Nagle doznał olśnienia i pacnął się w czoło. ‘Cholera, jak mogłem zapomnieć?!’.
Dziś był ostateczny termin złożenia papierów do projektu na uczelnię, kompletnie wyleciało mu to z głowy.
„Do
której godziny można donieść?” –odpisał.
„Haha,
jak zwykle zapomniałeś, co? Chyba do 13.” –spojrzał na zegarek, dochodziła
jedenasta. Miał o tyle szczęścia, że wszystko miał już przygotowane, jednak
odkładał zaniesienie tego tak długo, aż o tym zapomniał.
-Toris,
wracamy! –zawołał psa, a ten momentalnie do niego przybiegł. Szybko wrócił do mieszkania
sąsiadki.
-Przepraszam,
że tak krótko, ale zapomniałem o ważnym projekcie i muszę jechać na uczelnie.
–powiedział zdyszany –W przyszłym tygodniu to pani wynagrodzę! –mówiąc to
uśmiechnął się w przepraszającym geście. Wychodząc rzucił jej jeszcze szybkie
‘Do widzenia’ i już go nie było.
-Ach…
-westchnęła głaszcząc psa –Powiedz mi Toris, dlaczego dzisiejsza młodzież
wszędzie się tak śpieszy?
***
Zmęczony,
ale zadowolony Feliks wyszedł z bramy uczelni. Udało mu się zdążyć na czas. Dochodziła
dopiero trzynasta, więc dla relaksu postanowił przejść się Krakowskim
Przedmieściem. Lubił tędy chodzić. Kochał stolicę tak samo jak cały swój kraj.
Spoglądał na piękne kamieniczki i tłumy uśmiechniętych ludzi. Nie chciałby
mieszkać gdzie indziej.
Nagle
zaczepił go jakiś obcokrajowiec.
-Przepraszam,
że przeszkadzam, ale wie pan może jak stąd dojść do Grobu Nieznanego Żołnierza?
<*wszystkie rozmowy między tą dwójką
są prowadzone w j.angielskim*> –powiedział nieśmiało turysta o
śródziemnomorskiej urodzie i w wieku podobnym do niego. Feliks chwilę się zawahał,
ale odpowiedział:
-Jasne,
mogę sumie pana tam zaprowadzić, to niedaleko.
-Naprawdę?
Dziękuję! –odparł rozpromieniony.
Powoli
kierowali się w odpowiednią stronę. Brunet z zainteresowaniem chłonął wszystko
co zobaczył. Feliks powiedział rozbawiony:
-I
jak się panu podoba w Warszawie?
-Oh,
niesamowite miasto! –powiedział już bardziej ośmielony. –Szczerze mówiąc nie
spodziewałem się jakiejś rewelacji po przyjeździe tutaj –mówił robiąc zdjęcie
jednej z kamienic –ale jednak to miejsce ma swój klimat.
-Miło
mi to słyszeć –odpowiedział uśmiechnięty Feliks. W ich dalszej rozmowie okazało
się, że turysta pochodził z Włoch i wygrał w jakiejś loterii trochę pieniędzy,
które postanowił wydać na wycieczkę po stolicach europejskich. Blondyn
postanowił pokazać mu jeszcze kilka
ciekawych miejsc. Przeszli chyba po wszystkich zakątkach Starego Miasta,
przesiadywali parku Saskim i rozmawiali jakby byli dobrymi kumplami. Były już
późne godziny popołudniowe, gdy poszli razem do jakiejś knajpki. Czekając na zamówienie Feliks oparł się
łokciami o blat stolika.
-Może
się to się wydać dziwne, ale mam wrażenie jakbym pana znał już od wielu lat
–powiedział zamyślony – głupio tak mówić, ale zazwyczaj jestem jestem dość
nieśmiały, ale z panem mi się bardzo miło rozmawia. –brunet uśmiechnął się
radośnie. Czuł się podobnie.
-Może
przejdziemy na „ty”? – zaproponował wyciągając rękę przed siebie.
-Jasne!
Jestem Feliks –uścisnął mu dłoń.
-Feliciano,
miło mi.